Adam Wsiołkowski - krakowianin z ulicy Orzeszkowej, malarz, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. W latach 70. nieznany mu ksiądz z Ropczyc powiedział: Będziesz rektorem! I tak się stało. Funkcje tę pełnił w latach 2008 - 2012. Artysta znany jest między innymi z cyklu obrazów „Felek i ja”. Felek to muza i największy przyjaciel profesora - jamnik szorstkowłosy. Poza kolekcją obrazów Adam Wsiołkwski posiada również kolekcję 330 świń - figurek i kolekcję ponad 100 krawatów. Od zawsze gra w siatkówkę, a od jakiegoś czasu ma plan założenia stowarzyszenia "Kraków miastem nie tylko dla rowerów".
Czy pamięta Pan wybory roku 1989?
- Od tego czasu zacząłem bywać na wyborach. Na pewno głosowałem słusznie.
Czy spodziewał się pan po tych wyborach jakichś zmian?
- Oczywiście. Wszyscy żyliśmy zmianami. Wiemy, co było w 1970 roku na Wybrzeżu, potem był Radom i 1981 rok, Stan Wojenny. To wszystko narastało i zmierzało do rozstrzygnięcia. Teraz jest to oczywiste, ale wtedy, podobnie jak dzisiaj w kwestii sytuacji na Ukrainie, nikt nie wiedział, jak to się skończy. Żyliśmy nadziejami, które były ograniczone. Mieliśmy świadomość, w jakim miejscu geopolitycznym się znajdujemy, ale nikomu nie mieściło się w głowie, że Związek Radziecki może nas wypuścić ze swoich żelaznych objęć. Pamiętam epizod, jak do Krakowa przyjeżdżał mój wuj, który od czasów okupacji hitlerowskiej mieszkał w Londynie. Wuj Stanisław mówił: „Słuchajcie, jeszcze orzeł polski będzie nosił koronę”. My patrzyliśmy z politowaniem i mówiliśmy: „Chłopie, nie wiesz, co mówisz. To nadzieje emigrantów”. Stało się jednak niemożliwe.
Co się spełniło z pana oczekiwań?
- Jesteśmy krajem wolnym, orzeł nosi koronę. Oczywiście idealizowaliśmy to, co będzie. Jaki mieliśmy kontakt z Zachodem? Ktoś wyjechał na Zachód, bo mu się udało na delegacje wyjechać czy do rodziny, przyjeżdżał i mówił: „Pewex”. Na pewno gdzieś w nas tkwiło, że jeśli dojdzie do zmiany, to będziemy mieli w Polsce Pewex a dolary będą rosły na drzewach. Zderzyliśmy się z twardą rzeczywistością. Nikt nam nic nie da za darmo, to trzeba wypracować. To był chyba pierwszy przypadek w historii ludzkości, że przechodziło się z ustroju socjalistycznego do kapitalizmu. My byliśmy pierwsi. O tym się często zapomina. To znaczy, że popełniliśmy mnóstwo błędów. Kto jednak miał nam pokazać wzór, jak to zrobić? Nikt, szliśmy po omacku. Nie wolno nam tracić z oczu tego, że ta generalna zmiana nastąpiła.
Co pana najbardziej rozczarowało.
- Bałem się jednego i to się sprawdziło. Bałem się, że nasza demokracja będzie polegała na tym: „Wybiorą mojego, mamy demokrację. Nie wybiorą mojego, nie ma demokracji”. Tak jest nadal. Wybiera się prezydenta, ale on nie jest mój. Liderzy się kłócą, widzimy incydenty spod budki z piwem a dotyczą ludzi wybranych w demokratycznych wyborach na stanowiska. To mnie żenuje.
Jakie pan widzi sukcesy III RP?
- Samoistnienie. Tego nie traćmy z oczu. Miałem w życiu kilkanaście samochodów. To trywialny przykład, ale jak kupowałem pierwszego malucha to widziałem, jak to wyglądało. Teraz idę do salonu, biorę katalog i mówię, że chce ten. Za 1,5 miesiąca samochód przyjeżdża. On nie jest droższy. Jak 20-30 lat temu byliśmy w Paryżu, to zobaczyliśmy w salonie samochody. Kolega powiedział, że można tam wejść i wyjechać samochodem z salonu. Wydawało nam się, że to bajka o żelaznym wilku. Teraz to mamy. Takich rzeczy jest więcej. Jest także sporo rzeczy do poprawy. Kwestia ustawodawstwa to ogród nieplewiony. Zdarzają się takie rzeczy, że nie wystarczy mieć racji, ale większość. Czasami ta większość decyduje o absurdach. Powinno to podlegać jakiejś kontroli a ciągle są absurdalne buble. Moim zdaniem nie wyciągamy wniosków z historii. Jak wiemy, władcy zawsze mieli błaznów. Najistotniejszą funkcją błazna było to, że on jedyny mógł władcy powiedzieć gorzką prawdę w oczy. Proponowałem to któremuś z prezydentów Krakowa, że powinien być błazen przy Radzie Miasta. Chciałem się nawet zaangażować gratis. Jakby błazen usłyszał o niektórych ustawach, to by powiedział, żeby się radni zastanowili i wymyślili coś nowego. Nie wiem, czy mnie słyszy obecny prezydent, ale podtrzymuję swoją ofertę. Mogę być błaznem i mogę wyszydzać niedorzeczne pomysły radnych.
Angażował się pan politycznie?
- Nigdy w życiu nie należałem do żadnej partii. Oczywiście w okresie Solidarności byłem jednym z pierwszych członków Solidarności w Akademii, ale to nie była żadna wielka rzecz. Polityczna działalność nigdy mnie nie interesowała i nie interesuje nadal.
Działał pan społecznie w ciągu tych 25 lat?
- To trochę tak, jakby człowiek wygrzebywał z pamięci po to, żeby uzasadnić, że się działało społecznie. To brzmi dobrze. I słusznie. Nie wiem, jestem nauczycielem. Jeśli uznamy, że to działalność społeczna, to tak. To rodzaj oddziaływania na młode pokolenia i kształtowanie ich. Często się angażowałem w takie rzeczy jak na przykład współpraca z niepełnosprawnymi. Ponad 20 lat temu zaproszono mnie do organizacji takiego biennale sztuki niepełnosprawnych. Ja to widzę jako bezinteresowne działania na rzecz innych ludzi. Gdzieś w dzielnicy jestem w stowarzyszeniu. Wywalczyłem słupki na skrzyżowaniu, gdzie były ciągle wypadki. Zakładam stowarzyszenie „Kraków – miastem nie tylko rowerów”. Chcę się przeciwstawić terroryzmowi rowerzystów. Również od ponad pół wieku po Krakowie jeżdżę na rowerze.
Czy w ciągu tych 25 lat poniósł pan jakąś swoją osobistą porażkę?
- Mam cały ciąg porażek życiowych, ale nie wiem, czy one się nie równoważą przez sukcesy. Tak sobie żyję i pracuję. Miałem ponad 50 wystaw indywidualnych, brałem udział w kilkuset różnych wystawach. Moje autoportrety z Felkiem, moim jamnikiem szorstkowłosym, wiszą w kolekcji Muzeum Narodowego w Krakowie. Jesteśmy z tego dumni. Cieszą mnie takie sukcesiki, które równoważą klęski, których na co dzień doświadczamy. Ostatnio coraz bardziej. Człowiek się starzeje i zdrowie już nie jest to. Trzeba jednak patrzeć na pozytywne strony, wiosna idzie.
Jak zmienił się pana status materialny?
- On się zmieniał bardzo dynamicznie. Nie było tak, że nagle przyjechali marszandzi i za bajońskie ceny kupili moje obrazy. Nie współpracuję z galeriami. Awansowałem i poprawiała się sytuacja materialna. Był okres, że pensje były na uczelni marne. Bywały problemy, żeby do pierwszego dotrwać. Miałem rodzinę i syna, to wymagało nakładów. Jeśli o mnie chodzi, to jest lepiej. Nie uskarżam się. Mam tyle, na ile potrzebuje. Z czystym sumieniem nie mogę jednak powiedzieć, że jestem w sytuacji, w jakiej bywałem. Jakoś się żyje.
Kto jest dla pana autorytetem tego ćwierćwiecza? Może takiej osoby nie ma?
- Są postaci, które są dla mnie wielkie i to się nie zmienia. Wiadomo, że Judasz będzie zawsze symbolem zdrajcy a Korczak poszedł ze swoimi dziećmi, chociaż nie musiał. Stosując taką miarę, są pewne pozytywne postawy i te negatywne, o których nie warto mówić.
Rozmawiała Magda Wadowska
Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego
Partner Główny: