Aleksandra Ślusarek - matka czterech synów, prezes Związku Repatriantów RP. Od 20 lat działa jako radna w samorządzie. Pomogła w powrocie do Polski wielu rodzinom zesłańców z Kazachstanu, jest współtwórczynią ustawy repatriacyjnej. Od 14 lat uczy młodych ludzi samorządności i działalności charytatywnej w Młodzieżowej Radzie Powiatu Wielickiego.
Z Aleksandrą Ślusarek rozmawiała Ewa Szkurłat
Pamięta pani dzień wyborów?
Tak, oczywiście pamiętam. Przede wszystkim jako dzień wielkich nadziei, wielkiej euforii. Oczywiście agitowałam wtedy wszystkich moich znajomych. Głosowałam na Mieczysława Gila. Do Senatu nie pamiętam, na kogo głosowałam, ale największym moim zaskoczeniem było mianowanie prezydentem Wojciecha Jaruzelskiego. Z tym się nigdy nie pogodziłam i nie mogę się pogodzić. Nie przekonywało mnie to hasło „wasz prezydent - nasz premier”. Uznawałam to może za jakiś akt za cenę bezkrwawej transformacji.
Jakich zmian spodziewała się pani po wyborach?
Moje nadzieje wiązały się z wieloma aspektami wolności obywatelskiej, które w istocie są od siebie uzależnione. Pierwszą była przede wszystkim niepodległość państwa. To uważałam i uważam do dziś za fundament wolności obywatelskiej. Stąd też od samego początku uwierała mnie obecność starej władzy w tworzeniu tej nowej rzeczywistości, nowych struktur. Drugą z nadziei była szansa na samorządność, która bądź co bądź była gwarantem demokracji. No i trzecia – wolność. Wolność w spełnianiu swojego człowieczeństwa. To była wizja wymarzona, wyśniona, wyidealizowana i powiedziałabym nawet, może co nieco naiwna.
Które z pani oczekiwań zostały spełnione?
Praktycznie jedna – samorządność. Nie wiem, czy mogę być obiektywna. Od początku tworzenia samorządu czynnie w nim uczestniczę. To jest bardzo ciężka praca. W 1990 roku wiedziałam, że podejmując się takiej pracy wiedziałam, że muszę być w służbie społeczeństwu. Do dzisiaj tak uważam. Władza centralna narzuca bardzo wiele różnych zadań przy braku równoczesnego finansowania. Związane z tym są ogromne trudności.
A największe rozczarowanie, które pani przeżyła po 89' roku?
Dziś widzę, że było wiele naiwności w wizji III Rzeczpospolitej. Państwo praktycznie działa, tak jak działało przed 1989 rokiem. Służy często grupom interesu. Myślę przede wszystkim o tym, że do końca nie zdekomunizowano państwa, nie zerwano z PRL-em. III Rzeczpospolita okazała się żywicielem tego samego pasożyta, który tworzył nowe, ściśle określone personalnie i ideologicznie struktury Polski. Przyczyną nieszczęścia tego kraju jest ideologia grubej kreski. Przy czym - nie postrzegałabym jej w kategoriach błędu. Myślę, że to nie był błąd. Tamte środowiska nie składały się z idiotów. To było zaplanowane działanie, które spełniło swoje zadanie, czyli odwróciło uwagę od działalności ludzi dawnej władzy. Warto wspomnieć, że taką próbą rozliczenia PRL-u i wykluczenia agentury dawnych służb z życia społecznego – to sobie przypominamy - było odwołanie rządu Jana Olszewskiego. W panice odwołano jego gabinet. Tamte wydarzenia otworzyły mi oczy. Pod skorupą tego naszego budującego się państwa całkiem dobrze ma się żywy organizm PRL-u. Nie doczekałam się rozliczenia PRL-u. Nie doczekałam się też nagrodzenia ludzi, którzy o wolną Polskę walczyli. Dziś często żyją na skraju ubóstwa. Znam takie przypadki. Ogromnym rozczarowaniem jest to, że 2 mln młodych ludzi zostaje zesłanych do innych państw. Muszą emigrować za chlebem. Wykorzystują dla innych państw swoje talenty. Smutne jest to, że nie mogą znaleźć miejsca i godnego życia we własnym kraju.
Co pani zalicza do swoich największych, osobistych sukcesów?
Większość moich sukcesów wiążę się z takim zaangażowaniem w samorządność i działalność społeczną. Moim sukcesem niewątpliwie jest pomoc polskim rodzinom w powrocie z Kazachstanu do ojczyzny oraz stworzenie Związku Repatriantów RP. Jest jeszcze jedna moja „działka” społeczna, bardzo dla mnie ważna. To wspaniała młodzież – Młodzieżowa Rada Powiatu Wielickiego, którą powołałam do życia w 1999 roku. Ta młodzież wspaniale pracuje. Uczę ich samorządności i przygotowuję do pełnienia funkcji samorządowych. Odbywają comiesięczne sesje, pracują w komisjach. Przede wszystkim uczę ich tego, żeby umieli zauważać obok siebie człowieka potrzebującego. Stąd wiele charytatywnych akcji na rzecz dzieci niepełnosprawnych.
Co pani uważa za swoją osobistą porażkę?
Mogłabym w tej kategorii zamknąć ustawę o osobach deportowanych. Ustawę, której jestem współautorem wraz ze ś.p. marszałkiem Płażyńskim. To bardzo skomplikowana historia. Jednak nie daję za wygraną. Wciąż wierzę w jakieś odrodzenie się Polski. I w możliwość uchwalenia tej ustawy.
Czego ta ustawa miałaby dotyczyć?
Przede wszystkim powrotu osób deportowanych i zesłanych przez Związek Radziecki na zasadach poziomu centralnego. Czyli nie samorządy, partyzantka – dość już tego. To obowiązek państwa polskiego.
Obowiązek przyjęcia powracających do Polski rodzin repatriantów.
Tak. Często są to jeszcze żywi świadkowie historii. To bardzo smutne, jeśli w tym czasie do Polski na zaproszenie przyjeżdża 8 rodzin rocznie. To tragiczna historia. Tak jak wołał na jednym ze zjazdów przewodniczący Związku Polaków w Kazachstanie: „Powiedzcie, że nas nie chcecie. Powiedzcie, że ojczyzna nas nie chce”. Niestety nikt tego nie powie. Sytuacja wygląda tak w tej chwili, że procedowanie ustawy trwa już 4 rok. Przy czym w poprzedniej kadencji 3 razy, w tej – 2 razy przeszła zupełnie bezowocnie. Nie wiadomo dlaczego tworzą się zupełnie inne projekty, nikogo to nie interesowało wcześniej. A teraz okazuje się, że nie stać nas na repatriację. Tych, którzy pozostali poza granicami, żyjących "w stepach" jest niewielu. Około 20 tysięcy. Otwarcie nazywam to hańbą narodową.
Jak zmienił się pani status materialny?
Materialnie to podupadłam. Te 25 lat dotknęło mnie i moich najbliższych. Nie posiadałam i nie posiadam żadnych akcji, nawet oszczędności. Żyje się ciężko, ale nie tylko mnie. Uważam, że pieniądze, świat podaży i popytu to nie są najważniejsze sprawy w życiu.
Kogo uważa pani za symbol 25-lecia?
III RP postawiła wiele pomników. A wszystkie z plastiku. W tym kontekście symbolami dla mnie są Lech Wałęsa i Donald Tusk. To bardzo ładnie obrazuje początek i koniec tego okresu. Widzę ich jako symbole sprzedanych szans i niespełnionych obietnic. I to jest najbardziej smutne.
Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego
Partner Główny: