Co można zrobić, by poznać tajemnicę istnienia i stać się największym z ludzi podobnym do Boga? W romantycznym świecie można zaprzedać duszę diabłu. W ”Państwie Filozofów” dramat Johana Wolfganga Goethego - „Faust”.
„Trwaj chwilę, jesteś piękna” - i to tak naprawdę jest istota zakładu między Bogiem a Mefistofelesem o duszę tytułowego Fausta, bo chodziło o to, że diabeł, będzie mógł tę duszę zabrać w momencie, kiedy Faust osiągnie choć chwilę szczęścia i wypowie te słowa. Dlaczego „Faust”? Dlaczego Goethe? Dlaczego w XXI wieku mamy katować ten dramat?
- To jest dobre pytanie. Pytanie o to, czy mamy jakieś teksty, które nam się nie starzeją. Jeżeli popatrzymy na listę lektur szkolnych, to co chwilę dajemy dzieciom coś, co ma być rzekomo niestarzejące się. Więc „Faust” wydaje się bardzo nieaktualny.
Naukowiec-suchotnik
Na pewno nie jest to tekst współczesny.
- Tak, ale poza tym cała konstrukcja winy, kwestie związane z Bogiem, diabłem i duszą dla wielu osób to jest zabytek kulturowy, opowieść, która już nie daje się usprawiedliwić. Ale z drugiej strony - to jest też ciekawy tekst, który pokazuje znudzenie, wybory, poszukiwanie siebie, relacje. I to jest interesujące.
Zacznijmy od chęci poznania, która w Fauście jest olbrzymia.
- Ale w pewnym momencie i tu zawiązuje się ten dramat. Ta chęć nie jest już jedynym motorem jego działania. Faust odkrywa, że oprócz tego, czemu poświęcił życie, jest jeszcze inne spektrum, którego on nie ma. Siedzi w laboratorium, siedzi nad książkami - jest tym, który dąży do poznania, do wiedzy. I chociaż tyle wie, ciągle nie wie.
Sokratejskie „Wiem, że nic nie wiem” – u tego filozofa było motywujące. A proszę też zwrócić uwagę, że Sokrates był otoczony ludźmi; miał cały czas to „zaplecze społeczne”, wchodził w różnego rodzaju interakcje. To był człowiek momentami namiętny, jeżeli chodzi o relacje społeczne, bardzo mocno zanurzony w świat. Faust jest naukowcem-słuchotnikiem, trochę wygenerowanym w czasach średniowiecznych. Naukowcy, filozofowie, pochowali się w klasztorach, rozważali problemy w samotności, a jak już spotykali, to tylko po to, żeby zrobić jakąś dysputę. A Grecy pili wino i było im wesoło.
To jest jakaś krzywdząca wizja średniowiecza, odnoszę wrażenie.
- Jestem trochę tendencyjna, troszeczkę. Ale Faust wyrasta właśnie z mitu myśliciela, który nie ma życia prywatnego, nie ma „zaplecza społecznego”. Nic nie robi, tylko się uczy i szuka prawdy. Nawet wina sobie nie wypije, żeby się zrelaksować z przyjaciółmi.
Człowiek wypalony
Doszedł do takiego momentu, w którym powiedział sobie, że więcej nic nie pozna, ponieważ jest na granicy poznania.
- To jest syndrom wypalenia.
W ten sposób będziemy Fausta traktować? Czemu nie. To rozwińmy ten wątek.
- Aż krzyczy ten Faust, który właśnie dochodzi do jakichś granic. Gdy Sokrates mówi: „Wiem, że nic nie wiem”, nie kokietuje nas. On po prostu pokazuje, że jest jeszcze dużo do zrobienia. Nawet jeżeli mam zapakowaną wiedzę, to jeszcze muszę ją przemyśleć, przetrawić i szukać dalej. Bo nauka to jest zadawanie pytań. A Faustowi zadawanie pytań gdzieś zaczęło grzęznąć. Nauka musi być dla nas seksi, prawda? Musi nas jakoś kręcić. A tutaj jakby coś pękło. No i stąd mamy ten demoniczno-boski zakład, gdzie Bóg rzuca wyzwanie demonowi, demon na nie odpowiada. I zaczyna się cała ta historia.
Idzie przez życie z diabłem, szuka tej podniety, prawda? Czyli coś mu w tym życiu naukowym pękło, coś się wypaliło się. Ale teraz pytanie: czy jak jestem wypalonym człowiekiem, to mogę znaleźć jakieś substytuty? Czy poza sobą mogę znaleźć te substytuty? Czy może powinienem szukać ognia dalej w sobie?
To trwaj chwilę, bo jesteś tak piękna. Trwaj wiecznie.
Może Faust zrozumiał, że istnieją rzeczy same w sobie zupełnie niepoznawalne. Narzucamy naszą siatkę znaczeń na rzeczywistość, a wiemy, że tam coś jest, tylko w żaden sposób tego poznać nie możemy. I tu jest potrzebny Mefistofeles, który nam odsłoni ten świat rzeczy samych w sobie.
- Możemy odwołać się tutaj do Kanta, ale możemy też do Heideggera. Jest tu dobrze pokazana struktura - pewnych rzeczy nie widzę, kiedy ich używam.
Czyli dopóki długopis pisze, dopóki go używam, to nawet nie wiem, że go w ręce trzymam. Zwracam na niego uwagę, kiedy przestaje być użyteczny, kiedy się zepsuje. Wtedy mam refleksję - aha, tu coś jest. I zaczynam badać co. To jest Heideggerowskie stwierdzenie - że tak naprawdę utknęliśmy w rzeczy i nie widzimy tego, co wewnętrzne, nie widzimy samego istnienia. Faust utknął na tej strukturze rzeczy i stąd to wypalenie, znudzenie. A teraz chodzi o to, żeby wrócił jeszcze raz do samego istnienia, żeby zaczął szukać tego, co jest tym byciem, istnieniem, tym co porywa, tym, co jest też zagadką. Dotrzeć do utraconej świadomości po co to robię. Czyli nie tylko tak, jak u Kanta, że szukam zakrytej przed moimi oczami prawdy o świecie, ale też szukam drogi, która będzie mnie prowadziła, czy będzie kształtowała moje myślenie.
Zinstrumentalizowana miłość
W jaki sposób Faust kieruje swoją drogą?
- Rzeczywiście Faust idzie do ludzi. Ważny dla niego jest kontakt z człowiekiem, relacja. Możemy więc pytać: a po co ci do tego diabeł? W zasadzie sami dla siebie potrafimy być w piekielni.
To po co mu do tego diabeł?
- Właśnie to jest fundamentalne.
Dusza jest do wygrania.
- A tam, dusza od razu. On potrzebuje cały czas impulsu. Wypaliwszy się zawodowo, nie potrafi już funkcjonować w sferze prywatnej czy publicznej. Więc potrzebuje takiego dobrego, diabelskiego terapeuty, który będzie go popychał: teraz idź tu, eksploruj to, zobacz to. Ciekawe jest to, że Faust zostaje w jakimś sensie nieporuszony. Mamy jeden moment, kiedy działa, ale skutki są tego opłakane, przynajmniej dla samej Małgorzaty. Ale...
Tak, bo Faust musi poznać kobietę. W końcu jesteśmy w romantyzmie, zatem miłość musi się pojawić.
- Ale problem polega na tym, że ta miłość jest też zinstrumentalizowana strasznie. Bo jak popatrzymy na relację z Małgorzatą, to ta relacja rzeczywiście jest bardzo oklepana, nie tylko w romantyzmie, ale w ogóle w literaturze europejskiej - kobieta jest traktowana jako całkowicie bierna. Czyli to demon ją podsuwa Faustowi. Jest też bardzo stereotypowo pusta - daje się skusić na błyskotki, na te wszystkie prezenty. Interesujące jest, co się dzieje z Małgorzatą potem, kiedy zostaje zepsuta, prawda?
Kobieta musi być w nie tylko odpowiedniej oprawie, nie tylko w odpowiednim stosunku do społeczeństwa, ale musi spełniać pewne kategorie - niemężatka musi być dziewicą; kobieta, która ma swoje życie intymne, automatycznie zostaje skasowana. Tu pojawia się dziecko, taka XIX-wieczna figura bękarta, tego, który jest z nieprawego łoża, niewłaściwego, nielegalnego.
Ta nielegalność miłości, nielegalność dziecka jest tutaj dominująca. Zabija dziecko, bo jest w rozpaczy. To wszystko gdzieś przywodzi na myśl Sorena Kierkegaarda.
Znowu Kierkegaard.
- No wróci, no niestety, państwo wybaczą. Soren Kierkegaard pisze o uwodzeniu; pokazuje, że kobieta jest bierna, że to mężczyzna uwodzi, że kobieta nie jest przygotowana na cierpienie. Teraz zobaczmy, co się dzieje z Małgorzatą - rzeczywiście jest nieprzygotowana na cierpienie. Niszczy ją to, że została społecznie odrzucona. Łamie ją zupełnie to, że rodzi dziecko społecznie odrzucone. To jest podwójna wiktymizacja, podwójne napiętnowanie. I staje się dzieciobójczynią. To jest taki moment, który pokazuje, jak były traktowane kobiety i do takiej roli były często sprowadzane. Ale z drugiej strony - pokazuje problem z Faustem. Zastanówmy się też, dlaczego pojawia się ta figura Małgorzaty?
Wychodzi, że w zasadzie te podniety, których potrzebuje Faust, kasują nam nie tylko jakąś etykę, nie tylko pogłębione relacje, ale też kasują nam myślenie o człowieku jako o człowieku. Wszystko zostaje zinstrumentalizowane w imię tego, żeby Faust mógł doświadczyć, żeby mógł być sobą, żeby mógł jeszcze raz poszukiwać. Przy okazji, żeby się złamał i ten pakt diabelski wypełnił.