Druga wojna światowa, w wielu dziedzinach wojskowej techniki, oznaczała kompletne przewartościowanie. Całe rodzaje broni, legendarne i - wydawałoby się - "nie-do-ruszenia" okazywały się bezużyteczne jak zepsute zabawki. Tak było z kawalerią w wojskach lądowych, z pancernikami na morzu, tak było i z pociągami pancernymi. Zanim jednak przekonano się o ich niewielkiej uzyteczności, miały jeszcze odegrać pewną rolę, a Polska i Małopolska miały do tego przyłożyć swoją rękę. To właśnie w Niepołomicach stacjonował 2 Dywizjon Pociągów Pancernych składający się z sześciu a później pięciu składów. Ponieważ niepołomicka stacja była za mała - częściowo wykorzystywano także tory stacji Kraków Bonarka.
Typowy pociąg pancerny składał się z opancerzonego parowozu, dwóch wagonów artyleryjskich z działami w wieżach, wagonu szturmowego do przewożenia piechoty, platform technicznych i dwóch, trzech drezyn pancernych, czyli czołgów na podwoziach kolejowych mogących operować także niezależnie od torów. Oprócz składu bojowego każdy pociąg posiadał także swój skład techniczno-zaopatrzeniowy, pozostający zwykle w pewnej odległości od swojej macierzystej jednostki w charakterze ruchomego zaplecza. Pełna załoga pociągu pancernego, wraz ze składem technicznym, liczyła mniej więcej 200 osób.
Oczywiste jest, że taki moloch, mimo mobilności nie był ani szybki, ani dyskretny w czasie poruszania się a dodatkowo, jak każdy pociąg, ograniczony był układem linii kolejowych i to tych niezniszczonych, o co z biegiem walk, było coraz trudniej. Wprawdzie znane są przypadki, gdy drużyny awaryjne potrafiły w dzień czy dwa naprawić zniszczoną linię kolejową, aby pociąg mógł przejechać, ale trudno w tej sytuacji mówić o przybyciu gdziekolwiek na czas.