Radio Kraków
  • A
  • A
  • A
share

14:0 dla Wisły Kraków i dyskusje przy kawiarnianym stoliku. Dr Karolina Grodziska zdradza rodzinne historie

Gościem Marzeny Florkowskiej jest Pani doktor Karolina Grodziska, była wieloletnia dyrektor Biblioteki Naukowej PAU i Pan w Krakowie przy ulicy Sławkowskiej, autorka książek dotyczących krakowskich cmentarzy, także polskich cmentarzy poza granicami kraju. I, co dla dzisiejszej rozmowy jest także ważne, córka historyka prawa profesora Stanisława Grodziskiego.

Prof. Stanisław Grodziski na pożyczonym rowerze, rok 1944. Ze zbiorów rodzinnych - dzięki uprzejmości Gościa programu

Posłuchaj podcastu

Pani ojciec, prof. Stanisław Grodziski, chodził do pracy, na piechotę. Idąc z Dębnik widział Wawel, także Wieże Kościoła Mariackiego, a wracając patrzył na Salwator. Czy była w tym jakaś głębsza myśl?

Ojciec uważał to za ogromny przywilej i właściwie dar od losu, że rano widzi Wawel, a wracając patrzy na Norbertanki i na Kopiec Kościuszki. Miał też swoją teorię, którą bardzo często wyłuszczał, mianowicie uważał, że powrót z pracy na piechotę jest rzeczą bardzo dobrą i korzystną, zwłaszcza dla dobrej atmosfery domowej, bo wszystko, cokolwiek się zdarzy w pracy, zdąży po drodze, w trakcie takiego spaceru z człowieka wykipieć i wyszumieć. I że wraca do domu uspokojony, a nie po to, żeby zrobić rodzinie z byle powodu awanturę sprowokowaną tym, co wydarzyło mu się kilka godzin wcześniej w pracy.

Rzeczywiście lubił te codzienne spacery i bardzo lubił także długie piesze wycieczki w okolice Krakowa.

Te Dębniki to takie gniazdo rodzinne w tym sensie, że tam ojciec w dorosłym życiu mieszkał rzeczy najdłużej.

Po części dom w Dębnikach był przypadkiem. W momencie, kiedy rodzice postanowili przeprowadzić się z ulicy Czarnowiejskiej, coraz bardziej ruchliwej wylotówki w kierunku Katowic, okazało się, że właśnie w Dębnikach, przy ul. Praskiej jest do kupienia niewielki segmencik. Ale równocześnie, jeżeli idzie o ojca, to było to przybliżenie się do krajobrazów jego dzieciństwa, które spędził w Skotnikach, a wczesną młodość w Pychowicach.

A urodził się jeszcze gdzie indziej?

Urodził się w Prusach koło Kocmyrzowa. Mój dziadek, Stanisław Grodziski senior, był w pewnym momencie dobrze sytuowanym adwokatem, a równocześnie, będąc chłopskim synem, jako jedyną i najpewniejszą lokatę kapitału widział ziemię.

Miał nawet takie powiedzenie: „ziemi nikt ci nie ukradnie, ziemi nikt nie weźmie na plecy i nie wyniesie”. Biedak dożył do tego, że dwukrotnie mu tę ziemię odebrano: najpierw Niemcy w 1942 roku, a potem polska władza ludowa w 1945. I właśnie Prusy były jego pierwszą inwestycją.

Willa, taka powiedzmy troszkę secesyjna, duży ogród, otoczenie sadów. Dojeżdżało się tam wtedy nieistniejącą już linią kolejową z Czyżyn. Ale Prusy były dla niego trochę za ciasne. Dziadek chciał więcej i porwał się na zakup folwarku w Skotnikach, który to folwark liczył dobrze ponad 50 hektarów.

Dziadek nie zawieszając swojej praktyki adwokackiej i działalności wśród ludowców, równocześnie zajął się gospodarką. Traktował ten folwark w Skotniakach jako przyszłą spiżarnię Krakowa.

Oczywiście, żeby kupić Skotniki, dziadek potężnie się zadłużył i udało mu się tę pożyczkę spłacić latem 1939 roku. Zaraz potem ten majatek odebrali mu Niemcy, a potem władza ludowa. Zresztą zaraz po wojnie dziadek zmarł.

Te historie są utrwalone przez Pani ojca, który wtedy był nastoletnim chłopcem. Stanisław Grodziski, „Objąć pamięcią. Wspomnienia ze Skotnik i Pychowic z lat 1932-1947”.

Ojciec notował to swoje dzieciństwo. Spisywał wszystkie historie, które się wydarzyły. Niechętnie wracał do Skotnik.

To musiała być potworna trauma dla nastolatka.

Dziadkowie są pochowani na cmentarzu w Skotnikach. Tu kolejna książka Pani autorstwa: „Cmentarze dzielnicy Dębniki: Kobierzyn, Pychowice, Skotniki i Tyniec”. Potem był Kraków i w końcu te Dębniki, które jak Pani powiedziała, były takim odblaskiem trochę tego krajobrazu dzieciństwa.

Jeszcze raz wrócę do przeszłości. Kiedy ojciec mieszkał w Pychowicach, chodził do Krakowa na tajne komplety w czasie okupacji. I rzeczywiście chodził na piechotę wzdłuż Wisły, a w okolicy Norbertanek był przewoźnik. Płaciło mu się jakąś niewielką kwotę i wtedy było się już na ulicy Kościuszki. Od wiosny do późnej jesieni ojciec oszczędzał na przewoźniku przepływając Wisłę. I rzeczywiście z Wisłą był w jakiś sposób serdecznie zaprzyjaźniony. Od czasów okupacji, od czasów Pychowic pływali na kajakach, pływali w Wiśle, grali w siatkówkę czy piłkę nożną nad Wisłą.

dr Karolina Grodziska

dr Karolina Grodziska

Jest taka piękna historia pewnego meczu piłkarskiego.

Ojciec grał w 1945 roku w klubie sportowym Pychowianka, ale jak sam twierdził, przyjęto go do klubu dlatego, że jako jedyny w Pychowicach posiadał skórzaną piłkę nożną. Wiosną 1945 roku Pychowianka rozgrywała mecz z Wisłą. Ojciec był zawodnikiem rezerwowym. Jedynym zawodnikiem rezerwowym.

Po pierwszej połowie Pychowianka przegrywała z Wisłą 0:7. Zdesperowany i zrozpaczony bramkarz Pychowianki w przerwie zabrał swoją czapkę i kurtkę, po czym oddalił się z boiska, porzucając kolegów i mecz. Jedynym, który mógł go zastąpić był ów Staś Grodziski, zawodnik rezerwowy. Stanął na bramce i on również przepuścił 7 goli. Pychowianka przegrała z Wisłą 0:14. Informacja o tym pokazała się w ówczesnej prasie, gdzie równocześnie miło skomentowano wolę walki ze strony Pychowianki. I powiedziałabym, że czynny udział w piłce nożnej mojego ojca na tym się zakończył. Natomiast wiele lat później, jeszcze jako młody pracownik naukowy, grywał z kolegami w siatkówkę.

Z boiska sportowego przenieśmy się do kawiarnianego stolika. Także do wspomnień ojca z tego czasu, z Kopciuszka między innymi, ale nie tylko. Czym były te późniejsze profesorskie stoliki?

Zaczęli się spotykać, kiedy byli młodymi asystentami. Kopciuszek był kawiarnią przy ulicy Karmelickiej. Aleksander Krawczuk, historyk starożytności; Antoni Podraza, historyk; historyk wojskowości i dyplomacji Marian Zgórniak; historyk ruchu socjalistycznego Józef Buszko; historyk prawa mój ojciec. Przychodził profesor Emanuel Rostworowski, późniejszy szef Polskiego Słownika Biograficznego. Przychodzili także lekarze, artyści jak Marian Konieczny. To nie był taki czysto męski klub. Przychodziły tam też panie, na przykład Irena Homola-Skąpska, autorka znakomitych książek o Krakowie XIX-wiecznym. Oczywiście Kopciuszek został nazwą tego ich nieformalnego klubu.

W miarę upływu czasu przenosili się do kolejnych kawiarni. Jak zlikwidowano Kopciuszka, to był Bolek i Lolek w Pasażu Bielaka. Potem Europejska, a ostatecznie Grand, który miał przywilej goszczenia Kopciuszka przez ponad 30 lat.

Posłuchaj całej rozmowy

Autor:
Marzena Florkowska

Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię