Mam stary, zaczytany na śmierć, oprawiony w płótno, tomik wierszy Baczyńskiego, pokreślony ołówkiem, z dopiskami na marginesach. Pamiętam kiedy szybką kreską zaznaczyłam fragment " Piosenki" - siedziałam na pniu drzewa zatopionego w zatoce, bose stopy zanurzyłam w ciepłej wodzie, od zasypanej igliwiem dróżki oddzielał mnie las, intensywnie pchnący żywicą. W zachodzącym słońcu pnie sosen były złoto-pomarańczowe, a wody zatoki migotały jak w najcudowniejszym kiczu świata. Jurata była wówczas miejscem z bajki, jak w tym wierszu: "A wieczorami w prądach zatok noc liże morze słodką grzywą. Jak miękkie gruszki brzmieje lato wiatrem spalone jak pokrzywą."
Wiele lat później, za każdym razem gdy spacerowałam brzegiem Adriatyku, wracał do mnie ten wiersz. Czy wspomnienie miejsca, w którym powstał wracało też do Baczyńskiego ? Czas przedwojennych wakacji w Dalmacji, szczęśliwy czas beztroski i dwóch młodzieńczych miłości ? Pisząc go nie wiedział, że czeka go inny, koszmarny czas okupacji, ale też największa miłość i wreszcie śmierć w czwartym dniu powstania.
No to w coraz krótsze, jesienne dni wróćmy raz jeszcze nad brzeg morza...