Czy brakuje Wandy Półtawskiej w debacie publicznej? Co ona by dzisiaj powiedziała?

Wydaje się, że brakuje. Natomiast co by powiedziała? Wydaje mi się, że nie powiedziałaby nic nowego ponad to, co do tej pory mówiła, czyli podkreślałaby wartość ludzkiego życia i byłaby za tym, ażeby to życie było chronione od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Myślę, że na tyle, na ile by mogła, byłaby aktywnym uczestnikiem tej debaty publicznej, twardo stojącym po stronie wartości, niecofającym się nawet o krok.

Oczywiście byłaby pewnie kontestowana, tak jak to miało miejsce w ostatnich latach jej życia, kiedy mówiła głośno i twardo, jak powinniśmy postępować i jak powinniśmy żyć, natomiast ten głos kontestacji był bardzo mocny i wyraźny.

Pan napisał książkę o Wandzie Półtawskiej. To było trudne wyzwanie?

Te rozmowy miały taki, bym powiedział, wymiar dziwny trochę, bo pani Wanda Półtawska nie chciała o sobie mówić, a wręcz zniechęcała do tego, żeby o niej pisać. Pamiętam jedną z naszych rozmów, kiedy się pokłóciliśmy o to, czy jej dom urodzenia w Lublinie jeszcze stoi, czy już został zburzony. Ona utrzymywała, że stoi, ja utrzymywałem, że był zburzony.

Kiedy pamiętam taką dyskusję dość mocną na ten temat, kiedy to już szło w kierunku tego, żebym za chwilę został wyrzucony z jej domu, po prostu ten temat odpuściłem. Natomiast miałem bardzo dobrych ludzi w Lublinie, którzy dbali o jej pamięć właśnie tam. Mam tutaj na myśl głównie panią Barbara Oratowską, szefową Muzeum Pamięci o więźniach Zamku Lubelskiego i Ravensbrücku w Lublinie, której to pani Wanda Półtawska podarowała swoje pamiętniki i różnego rodzaju pamiątki rodzinne.

Natomiast rzeczywiście pamiętam ten moment, kiedy prawie zostałem wyrzucony z domu, ale myślę, że to nie tylko mnie spotkało, ale wielu innych ludzi, nawet tych, którzy nie podejmowali się napisania książki, tylko po prostu prowadzili z Wandą Półtawską jakieś dyskusje. Ona była taką osobą, która miała twarde swoje zdanie i niespecjalnie łatwo było ją namówić do zmiany tego zdania.

To prawda, ale życie, którego doświadczyła, było pasmem sytuacji dramatycznych, granicznych, a mimo tego wyszła jakąś obronną ręką. Była kobietą, która starała się być wierna sobie.

To prawda. Jej życiorysem tak naprawdę można by było obdzielić kilka osób. To jest zarówno działalność harcerska w przedwojennym Lublinie i w trakcie II wojny światowej.

To jest pobyt w obozie Ravensbrück, gdzie doświadczyła pseudo-eksperymentów medycznych. To są późniejsze kontakty z Karolem Wojtyłą, potem z Janem Pawłem II. To jest całe zaangażowanie się właśnie po stronie obrony życia, aż do końca.

Rzeczywiście pod prąd, nieustająco pod prąd. To, że ona dożyła takiego wieku, bo przecież miała 100 lat tak na dobrą sprawę, to jest już cudem i to dziedzictwo, które pozostawiła, niestety w tej chwili trochę jest zapomniane, trochę się zaciera. Wydaje się, że powinny pojawić się próby wyciągnięcia Wandy Półtawskiej nieco z niebytu, w który wpadła w ostatnich latach swojego życia, cierpiąc bardzo mocno do samego końca, ale też będąc do samego końca wierna tym swoim przekonaniom, że ma być tak, a nie inaczej.

Czy jest jakieś zdanie, które w panu zostało i rezonuje do dziś z tych różnych kliszy pamięci? Ma pan coś takiego w sobie?

Prawdę mówiąc nie. Ja mówię o Wandzie Półtawskiej jako o osobie wiernej swoim wartościom. Jak pisał Herbert.

Ona taką osobą była. To, co ja w niej zapamiętałem i co mnie raziło, ale z drugiej strony to w jakiś sposób rozumiem, to jej pewnego rodzaju oschłość i taki apodyktyczny styl bycia, narzucanie swojego zdania. Z drugiej strony byłem parę razy obserwatorem różnego rodzaju jej spotkań z młodymi ludźmi i do młodych ludzi to, w jaki sposób ona przemawiała, trafiało.

Oni to przyjmowali, oni to brali i to zapamiętałem. Z jednej strony pewnego rodzaju oschłość, apodyktyczność, a z drugiej strony jednak pewnego rodzaju uwielbienie tej osoby przez ludzi młodych.

Imponowała im? Czy to jest złe słowo?

Nie wydaje mi się, żeby imponowanie było tu złym słowem.

Mogła imponować poprzez te punkty węzłowe w jej życiu. Ci ludzie młodzi widzieli, że w okresie okupacji się nie poddała. Będąc więziona na zamku lubelskim, a wcześniej w katowni gestapo, się nie załamała, nie złamała się. Była skazana na karę śmierci.

To nie był wyrok wydany, który jej ogłoszono, ale wszyscy, których wywożono do Ravensbrück z zamku lubelskiego, byli skazani na karę śmierci. Ona ten obóz przetrwała. Ona przetrwała te wszystkie eksperymenty pseudomedyczne.

Potem się nie załamała po II wojnie światowej. Stwierdziła, że chce robić to, co sobie wymyśliła. Chce być psychiatrą, chce leczyć ludzi. Potem była wierna tym przekonaniom w związku z ochroną życia.