Jak z przeszłości zrobić teraźniejszość i przyszłość? Iść na zamek, który szczęśliwie stoi w sąsiedztwie i sprawdzić, czy ma potencjał. Oczywiście, że ma. A jeżeli nie, można przecież potencjał zbudować. I tak zrobiła Muszyna - miała pod nosem ruiny zamku, niewielki fragment, ale zawsze coś, zrekonstruowała więc to, czego już nie było. Dziś Muszyna bije rekordy popularności, ale to nie sam zamek przyciąga tłumy – gmina zainwestowała w infrastrukturę wolnego czasu.

 

Małe przedsiębiorstwo

Nasi dziennikarze i dziennikarki odwiedzili tego lata dziewięć małopolskich zamków w Niepołomicach, Rabsztynie, Nowym Wiśniczu, Muszynie, Dobczycach, Niedzicy, Wieliczce, Pieskowej Skale i Suchej Beskidzkiej. Chcieliśmy sprawdzić, mówiąc kolokwialnie, czy jest do czego jechać - zamek na wzgórzu to przecież nie wszystko. Oczekiwania ludzi (turystów przypadkowych i tych podróżujących według wyrafinowanego planu) zmieniają się – chcą dostać komplet, a nie skrawki, z których jakoś podróż się układa. Pytaliśmy o miejscowe atrakcje (i odwiedzaliśmy je), o bazę noclegową, gastronomię, o dostępność obiektów dla osób z niepełnosprawnościami, o to czy zwierzaki są mile widziane. Testowaliśmy trasy, dojazdy różnymi środkami transportu.

Podsumowując: małopolskie zamki to nasz towar eksportowy; oczywiście dolnośląskich zamków jest więcej, ale przecież nie o ilość chodzi. Mądre samorządy uszanowały historię i potrafiły ją wykorzystać. Sporo zainwestowały i te pieniądze się zwrócą (Rabsztyn w tym roku odwiedziło już 42 tys. osób). Mają ciekawe pomysły, tworzą nowe atrakcje, jak chociażby Muszyna, która urządziła ogrody tematyczne, albo Rabsztyn i Chata Kocjana. Każdy zamek to małe przedsiębiorstwo - największym i najbardziej profesjonalnym jest Wieliczka. Trzeba jednak pamiętać, że Wieliczka funkcjonuje na innych zasadach a jej historia nie zakończyła się wraz z potopem szwedzkim.

 

Impulsy

Gminy wiedzą, że ważne jest sąsiedztwo i to sąsiedztwo nieźle promują – Niedzica ma jezioro Czorsztyńskie, Rabsztyn Pustynię Błędowską, Pieskowa Skała Ojców i jaskinie, Dobczyce zalew. Inwestują w drogi dla rowerów - tych powstało mnóstwo, bo gminy dostały impuls - VeloMałopolska (najbardziej urokliwa trasa rowerowa w Polsce) połączyła miasta w regionie, a samorządy postanowiły do niej się podpiąć. Okazało się, że ludzie zaczęli podróżować do mniejszych miejscowości, bo mają już jak do nich dojechać (oczywiście mogą i samochodem, ale skoro wybrali rower…), i zostają w nich dłużej. Do zamków można więc dojechać rowerem, a potem pokrążyć po okolicy – wokół jeziora, pustyni, po lesie. Albo zobaczyć kolejną atrakcję – zupełnie nową albo właśnie odnowioną i wypromowaną.

Można dotrzeć i koleją, albo busem - idealnie do Suchej Beskidzkiej, gdzie w centrum miasta zatrzymuje się sporo pociągów, do Wieliczki (jeżdżą tu Koleje Małopolskie, autobusy aglomeracyjne), Niepołomic, Dobczyc. Kolej jednak nie wszędzie dojedzie – żeby dostać się do Nowego Wiśnicza, trzeba jechać pociągiem do Bochni. Samochodem? Do Pieskowej Skały trochę jednak pojedziemy – nie da się ominąć korków na Trasie Olkuskiej.

A jak samochód, to przecież parking. Czasami bezpłatny parking przy zamku, albo w jego okolicy, jest równie atrakcyjny, jak sam zamek. Dobrze, że gminy pamiętały o miejscach postojowych, chociaż nie wszystkie. Wieliczka ma z parkingami spory problem, za to w Nowym Wiśniczu zaparkujemy za darmo pod samym zamkiem.

 

 

Co wyczuł lokalny biznes

Nie wszystkie zamki są dostępne dla osób z niepełnosprawnościami, ale to nie wina urzędników/administratorów obiektu. Zamek jaki jest, każdy widzi – zazwyczaj strome wzgórze, kręte schody, wąskie przejścia. Montaż windy byłby ogromną ingerencją, na co nie pozwoli żaden konserwator zabytków (i słusznie). Małopolskie zamki są jednak dostępne, chociaż zazwyczaj w mniejszym zakresie. Wiele z nich urządziło ekspozycje na parterze. Pieskowa Skała jest dostępna w całości (tutaj na wózku da się wjechać nawet do pobliskiej Jaskini Ciemnej), Niepołomice mają rozwiązania wzorcowe, w Rabsztynie też jest nieźle, Sucha Beskidzka musi jeszcze nad swoimi popracować („łagodna klatka schodowa wyposażona w poręcze” to chyba za mało).

Tam, gdzie zamek, tam strawa. Miejscowy biznes wyczuł, że ludzie szukają raczej lokalnych potraw i oferuje więcej niż hot-doga czy burgera – pstrąg ojcowski, maczanka krakowska, tatar z koniny, ulipki (rurki z kremem), lody z owczego mleka. To ma sens, to się sprzedaje. Biznes inwestuje też w bazę noclegową – jeszcze 10, 15 lat temu znalezienie kwatery w pobliżu zamku było wyzwaniem, dziś nie ma z tym problemu. Turysta jest zadowolony, płaci; przedsiębiorca odprowadza podatki, gmina ma dochód (i rozwija się, przynajmniej w teorii).

Zamki i okolice stają się centrum spędzania wolnego czasu. Tu warsztaty alchemiczne, tam rycerskie i sarmackie. Ważny jest oryginalny temat, dobre know-how. Bo tak naprawdę nie chodzi o to, żeby przytłoczyć ludzi atrakcjami; one mają być jakieś – wyjątkowe i dobrze przygotowane. Rozmieniając się na drobne, nigdy nie zbuduje się marki. I w małopolskich zamkach mają tego świadomość.

 

 Zarabianie na historii

Co jeszcze łączy nasze zamki? Oczywiście historia. To, jak zmieniały się przez wieki. Właściciele zawsze coś po sobie zostawiali – a to nowy styl architektoniczny, ogród, bibliotekę, kolekcję sztuki, obiekty sakralne, które fundowali. Podejmowali złe i dobre decyzje, tracili rezydencje i odzyskiwali je. Były małopolskie zamki w średniowieczu świadkami walki o krakowski tron, stały na drodze potopu szwedzkiego, widziały powstania i dwie wojny; jedne podniosły się z ruin, inne nie. Ale zawsze był ktoś, kto do doceniał ich wielowiekową historię; dziś na niej można i trzeba zarabiać. Pod warunkiem, że robi się to z szacunkiem.

Jeżeli więc pytacie o duchy zamków, to odpowiedź będzie prosta: to zawsze jest jeden - duch Małopolski.