"Próby" w tarnowskim Teatrze im L. Solskiego/ Fot. Artur Gawle
„Teatr fantazji, swobody, niespodzianek, intelektu, dowcipu i nieodzownej wieloznaczności - taki teatr lubię - pisał Bogusław Schaeffer kompozytor, krytyk, grafik ale też niezwykle płodny dramaturg. Do tej wyliczanki koniecznie trzeba dorzucić aktora, bo to jemu poświecił wiele swoich sztuk. Ba! stworzył także aktora instrumentalnego, istniejącego niczym nuta/dźwięk w partyturze (niezbędnego, żeby ta partytura miała sens).
Cóż za pyszne spiętrzenie realności i fikcji
„Próby” Schaeffera to jedna z jego opowieści o teatrze i aktorach. O znaczeniu teatru (czy szerzej sztuki), także o procesie twórczym i o tej dwuznacznej sytuacji, w jakiej znajduje się aktor: jako bohater i on sam, jego odtwórca. „Próby” to podglądanie teatru od kulis, gdzie przygotowania do spektaklu (jakiegokolwiek spektaklu) stają się ważniejsze od produktu finalnego tej pracy.
Powstawanie, wykluwanie się dzieła teatralnego z wzajemnych relacji jego twórców - aktorów i reżysera/ dyrygenta starającego trzymać się tekstu/partytury - ujawnia nie zawsze szczere i prawdziwie oblicza ich uczestników, a nawet bezsens powtarzanych, wymyślanych sytuacji. Niespodziewane zmiany w tekście, czy dygresje wprowadzające pewien zamęt w odbiorze sztuki (wszak mamy do czynienia z realną sytuacją przedstawienia w teatrze), są zamierzonym przez dramaturga dodatkowym efektem burzącym iluzje scenicznego przedstawienia.
Mamy więc czwórkę aktorów odtwarzających postaci aktorów w spektaklu, a także realnych siebie grających przywołane role (Matylda Baczyńska, Dominika Markuszewska, Maciej Małysa i Paweł Plewa) i mamy też reżysera/aktora Mikołaja Grabowskiego grającego postać reżysera i będącego w rzeczywistości reżyserem spektaklu. Cóż za pyszne spiętrzenie realności i fikcji.
Efektowne dialogi, groteskowe spięcia, absurdalność luźno powiązanych ze sobą poszczególnych scen, stylowa mieszanka. Nie dziwi więc przywołanie w tekście nazwiska Maxa Reinhardta, jednego z wielkich reformatorów dwudziestowiecznego teatru, który jak pisał reżyser i teatrolog Kazimierz Braun - swoim „gorącym teatralnym działaniem mógł wypełnić każdą przestrzeń”. Chociaż akurat dla Schaeffera - jak się zdaje - ważniejsza od ekspresyjnej teatralności, jest ekspresyjność samego słowa.
"Próby"/ Fot. Artur Gawle
Jak wypadła tarnowska próba zmierzenia się z „Próbami” Schaeffera ?
Jak na potencjał tekstu – słabo, chociaż wydawało się, że będzie inaczej. Za rzecz całą zabrał się Mikołaj Grabowski, niekwestionowany znawca Schaeffera, kojarzony z rozlicznymi inscenizacjami jego sztuk, jeden z jego pierwszych „aktorów instrumentalnych”. Po raz pierwszy Grabowski wyreżyserował „Próby” w 1991 w krakowskim Teatrze Stu, kilka lat temu pokazał sztukę w swojej reżyserii i ze sobą w roli reżysera w warszawskim Teatrze Polonia; dwa lata temu „Próby” - jako jedną z części - włączył do spektaklu „Komedianci” w Teatrze Polskim w Szczecinie.
Chociaż siła sztuki Schaffera tkwi w słowie i umiejętnym budowaniu przez to słowo scenicznych sytuacji i kolejnych warstw interpretacyjnych, to jednak samo przedstawienie też jest ważne, bo jeśli nie, wystarczyłoby tylko performatywne czytanie. A tu pomysłu na inscenizację wyraźnie zabrakło i nie tylko na nią.
Czwórka aktorów z zaangażowaniem stara się odtworzyć swoje sceniczne wcielenia, pokazać różnorodność postaw i charakterów, prawdę i fałsz. Zdecydowanie lepiej wypadają, gdy mogą posługiwać się gotowym schaefferowskim tekstem, gorzej gdy w improwizowanych wstawkach muszą pokazać siebie spoza roli (czy do końca prawdziwie - inna sprawa). Sam reżyser odgrywający postać reżysera wypada blado. To dyskretny podpowiadacz, komentator, ale przecież to postać ważna, w końcu to dzięki niemu rozgrywa się przed nami sceniczne teatrum. Aby dotarło do widza zawarte w słowie przesłanie Schaffera dotyczące ważności sztuki teatru w naszym życiu, ale i w życiu jego twórców, komentator musi to zrobić w sposób wyrazisty, mocny i przekonujący.
„Sztuka/teatr ma być wieloznaczna, wielokształtna, wielostronna"
Schaeffer w teksie ubolewa, że w Starym Teatrze i w Nowym Teatrze grają „po staremu”. Chociaż dziś czasami chcielibyśmy, żeby teatr wrócił czasem do grania „po staremu” - do szacunku dla aktora, dla dramaturga (nie okraszając jego sztuk własnymi mądrościami). W tym wypadku dramaturgowi chodziło o coś innego. „Sztuka/teatr ma być wieloznaczna, wielokształtna, wielostronna" – pisał. A zatem również nowatorska pod względem użytych środków scenicznych.
Nie zachwycają więc inscenizatorskie pomysły Grabowskiego, chociażby interpretacja przywoływanego w spektaklu fragmentu z „Wyzwolenia” Wyspiańskiego ("Do góry, bracia, do góry, gdzie orzeł, ptak białopióry…”) ze zgranym do cna teatralnym chwytem przedzierania się aktora (tu aktorki) przez kolejne rzędy amfiteatralnie wznoszącej się widowni. Owszem budzi to poruszenie wśród publiczności i nawet śmiech, ale zaskoczeniem nie jest. Chyba, że ma to być odczytane jako cytat z owego grania „po staremu”. Ale cytatów tu więcej, tyle że cytatów z własnych, wcześniejszych realizacji „Prób” (sceny zbiorowe przy wielkim stole czy scena finałowa w oprawie ze świec i stylowych kandelabrów).
Schaeffer po raz pierwszy zawitał do tarnowskiego teatru za sprawą Edwarda Żentary i Tomasza Piaseckiego w 2008 roku. Pokazali „Kaczo” - Schaeffera komedię o życiu w teatrze i aktorach (pod swoim tytułem „Kaczo, byczo, indyczo…”). Nie widziałam tego spektaklu, nie był grany zbyt długo. Nie cieszył się powodzeniem? „Próby” w reżyserii Mikołaja Grabowskiego to drugie podejście do Schaeffera w tym teatrze, ale jak mówi znane porzekadło do trzech razy sztuka…