Antykwariusz, który chciał sprzedać listy generała Bema tarnowskiemu muzeum, otrzymał od żony, która z kolei dostała je w 2003 od Dory K., co potwierdzała umowa darowizny zweryfikowana przez prokuraturę w wydziale konsularnym ambasady polskiej w Niemczech.

Dora K. była pracownikiem jednej z ukraińskich uczelni i często korzystała ze zbiorów lwowskiej biblioteki w tym z tzw. archiwum Saphiehów. w których znajdywały się m.in. takie listy.

Problem w tym, że biblioteka nie była w stanie potwierdzić w sposób przekonujący i jednoznaczny, że te konkretnie listy Bema były w jej zasobach.

"Jednocześnie zachodziło podejrzenie, że te listy w jakiś nielegalny sposób znalazły się w zasobach Dory K. , prokuratura nie była w stanie ustalić, kto jest właścicielem tych listów". - podkreśla rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnowie Mieczysław Sienicki.

Śledztwo w sprawie paserstwa zostało umorzone jeszcze w 2016 roku. Kiedy przez kolejne 3,5 roku nikt nie zgłosił się po 17 listów Bema prokuratura chciała je przekazać, na zasadzie przepadku depozytu, na rzecz skarbu państwa - tarnowskiego muzeum.

Ale ze względu na ich wartość sąd nakazał jeszcze raz ogłosić wezwanie do odbioru tego nietypowego depozytu przez uprawnionych właścicieli, którzy mają na to 3,5 roku.

"Antykwariusz jest oczywiście zainteresowany odbiorem tych listów. Natomiast musi wykazać tytuł prawny w sposób niebudzący wątpliwości. Trzeba nadmienić, że w 2013 roku tenże antykwariusz wystąpił do sądu cywilnego o stwierdzenie zasiedzenia tych 17 listów. Ale wówczas sąd odmówił takiego orzeczenia, stwierdzając, że nie ma tutaj tzw. dobrej wiary". - podkreśla prokurator Mieczysław Sienicki.

Wieloletni dyrektor Muzeum Okręgowego Adam Bartosz powiedział w rozmowie z Radiem Kraków, że jego wątpliwości wzbudziły sygnatury znadujące się na marginesie tych listów. Bartosz skontaktował się z profesorem Isztwanem Kowaczem z Budapesztu, który powiedział, że takie sam listy przeglądał w bibliotece we Lwowie. Dlatego też ówczesny dyrektor Muzeum Okręgowego w Tarnowie zawiadomił organy ścigania. Choć jak przyznaje, antykwariusz, który chciał je sprzedać tarnowskiemu muzeum, był tym wszystkim bardzo poruszony i zdaniem Bartosza mógł nie być świadomy rzeczywistego pochodzenia listów Bema.

Ówczesny dyrektor muzeum przyznaje, że w momencie kiedy listy Bema trafiły do Tarnowa, nie były już odkryciem, bo wcześniej zostały rozpoznane i wykorzystane. "Jest tylko kwestia ich materialnego usytuowania i przetrwania jako dokumentów".