Chodzi o banderole znalezione w domu Ryszarda Ścigały razem z niewielką kwotą gotówki, oznaczone sygnaturą oddziału korporacyjnego banku w Krakowie przy ulicy Augustiańskiej. To właśnie z tego miejsca miały pochodzić pieniądze przeznaczone na łapówkę dla prezydenta.

Obrona przekonuje, że tak banderola jak i pieniądze to część zaległej wypłaty dla córki prezydenta. Pieniądze miały zostać wypłacone w tarnowskim, a nie krakowskim banku. Podczas jednej z ubiegłorocznych rozpraw pracownica banku przekonywała, że banderole oznaczone w ten sposób mogły pochodzić wyłącznie z wypłaty gotówki w banku przy ulicy Augustiańskiej. 

Co innego twierdzi jednak była miejska radna, a zarazem dyrektorka tarnowskiego banku. Zeznając w środę przed sądem w Brzesku pod przysięgą, kobieta przekonywała, że jej placówka "otrzymywała zasiłki gotówkowe w sortowni, która była zlokalizowana w oddziale korporacyjnym BRE BANK przy ulicy Augustiańskiej w Krakowie. Banderole były wówczas obijane pieczątką BRE BANK S.A. oddział korporacyjny Kraków". 

Prokurator Seweryn Borek w rozmowie z Radiem Kraków przypomina jednak, że kobieta zeznająca w ubiegłym roku "została do tego oficjalnie oddelegowana z centrali banku. W środę została natomiast przesłuchana osoba emocjonalnie zaangażowanie w postępowanie, znajoma oskarżonego, koalicjant polityczny - ponadto partner banku, a nie przedstawiciel. Działająca na zasadzie franczyzy, analogiczne jak prowadzi się restauracje McDonalda. Więc kompetencje obu pań są diametralnie różne w moim przekonaniu" - przekonywał Seweryn Borek.

Obrońca Ryszarda Ścigały, mecenas Bogusław Filar podkreślał, że przesłuchiwany w środę świadek to nie tylko partner ale też pracownik banku.

W zeznaniach obu pań pojawia się jednak więcej nieścisłości. Pracownica banku z Krakowa przekonywała przed sądem, że uprawdopodobniała swoją wiedzę w firmie, która zajmuje się dostarczaniem pieniędzy do placówek. Tyle, że zdaniem zeznającego w środę świadka obrony, wtedy zajmowała się tym inna firma.

Prokurator Borek w rozmowie z Radiem Kraków zwraca też uwagę na to, że banderole znalezione w domu prezydenta, wbrew powszechnej opinii, nie są najważniejszym dowodem w sprawie korupcji Ryszarda Ścigały. "Mam wrażenie, że dochodzi do pewnej manipulacji i tworzenia tak naprawdę wizji jakiegoś koronnego dowodu. Co jest absolutnie nieprawdą". 

Ryszardowi Ścigale grozi 10 lat więzienia. Nie przyznaje się do winy. Wcześniej zeznawał, że podczas jednego ze spotkań z przedstawicielami spółki Strabag, miał usłyszeć sugestię wsparcia jego kampanii. Jak jednak zaznacza Ryszard Ścigała stanowczo wtedy uciął temat i odmówił. W tym kontekście prokurator Seweryn Borek zwrócił uwagę jednak na to, że asystent prezydenta na pytanie „czy spotkanie z przedstawicielami firmy Strabag, czymś się różniły od spotkań z innymi przedsiębiorcami” odpowiedział, że „niczym się nie różniły”.

Ryszard Ścigała powiedział, że nie wie czemu jego asystent nie pamięta tego faktu i jakie zadano mu pytanie, ale przekonywał, że takie zdarzenie miało miejsce. Obrońca prezydenta, Bogusław Filar przypomniał inną część zeznań asystenta Ryszarda Ścigały. „Pamiętam natomiast takie spotkanie z udziałem pana G. Byliśmy wtedy we trzech tzn. ja pan G oraz prezydent Ścigała. To było w siedzibie spółki żużlowej. Wtedy G. zaproponował możliwość sponsorowania kampanii wyborczej przez spółkę Strabag. Wtedy prezydent kategorycznie odmówił, użył niecenzuralnego słowa”. - odczytywał mecenas Filar.

Podczas środowej rozprawy były prezydent potwierdził, że doszło do takiego zdarzenia i dodał, że pamięta, że po tym spotkaniu powiedział swojemu asystentowi, „że teraz powinien zrozumieć dlaczego nigdy nie spotyka się sam”.

Przed sądem w Brzesku zeznawał też wiceprezydent Tarnowa, Henryk Słomka-Narożański, który pod przysięgą oświadczył, że "nie zauważył, żeby firma Strabag była w jakikolwiek sposób preferowana przez kogoś w urzędzie". 

Wiceprezydent Tarnowa przyznał, że podpisywał umowy na remont ulicy Rogoyskiego i Westerplatte, które wykonywała firma Wiesława F. oskarżonego w sprawie korupcji. Jak jednak zaznaczył Henryk Słomka - Narożański w umowach nie było mowy o tym, w jakiej technologii będzie wykonywana ulica. Wiceprezydent przekonywał, że dowiedział się o wprowadzonych zmianach do specyfikacji prac, preferujących metodę betonowania ślizgowego z wibroprasowaniem od Jacka Kułagi, który miał mu powiedzieć, że taką zmianę uzgodnił z prezydentem.

Słomka-Narożański przekonywał, że miał wrażenie, że podległy mu dyrektor Centrum Usług Ogólnomiejskich nie mówił mu o wielu sprawach. Przyznał też, że dochodziły do niego skargi na Jacka Kułagę. Nie umiał jednak jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie obrońcy, dlaczego rozmawiał z podwładnymi Jacka Kułagi bez jego wiedzy. Obrońca dyrektora sugerował, że było to nieetyczne tym bardziej, że skarżącymi się były osoby, do których pracy Kułaga miał sporo uwag.

Wiceprezydent podkreślił, że zwracał uwagę Ryszardowi Ścigale na uchybienia, którego jego zdaniem popełniał Kułaga, ale wtedy miał usłyszeć od prezydenta "żeby nie czepiał się jego ludzi".

Słomka-Narożański odwołał się też do nagrania, które przyniósł mu jeden z pracowników likwidowanego TZDMu, na którym Jacek Kułaga miał dzielić ludzi na "ludzi Ścigały i Słomki". Stanowczo jednak zaprzeczył, żeby miał grozić Kuładze mówiąc, że "złamie mu kark". 

Na zeznania wiceprezydenta zareagował były dyrektor Centrum Usług Ogólnomiejskich oświadczając, że nie wie dlaczego ktoś kłamie pod przysięgą. 

Henryk Słomka - Narożański przypomniał z kolei o efektach kontroli w Centrum Usług Ogólnomiejskich, które wykazały szereg nieprawidłowości. Jak jednak zauważył obrońca Kułagi kontrola została przeprowadza tylko w jednym biurze centrum. Poza tym zdaniem obrońcy dyrektora, nieprawidłowości mieli się dopuszczać pracownicy, których Kułaga źle oceniał i informował o tym Słomkę - Narożańskiego.

(Bartek Maziarz/ew)

Obserwuj autora na Twitterze: