- Stałam 4 godziny w długiej kolejce po PESEL. Miałam wtedy lekcje i nie chciałam zostawić uczniów samych. Dlatego odeszłam na bok i uczyłam przez laptopa. Gdy jest ładna pogoda, uczę także na polu. Może być też w parku - mówi pani Olena. "Mam siedmioro uczniów, którzy wyjechali z Ukrainy. Są teraz w Polsce, Niemczech, Francji i Czechach. Część została jednak w domu, w Winnicy, lub w okolicy. Uczniowie, którzy zostali, muszą się chować do piwnic, gdy rozlega się syrena. Gdy alarm się kończy, dzieci wracają na lekcje. Bywa tak, że muszę przerwać lekcję i czekać na powrót uczniów" - dodaje.
Pani Olena musiała wprowadzić pewne nowe elementy do procesu edukacyjnego. "Na poprzedniej lekcji wychowawczej mówiłam dzieciom, co powinny robić, gdy widzą niebezpieczne przedmioty, na przykład bomby. Powiedziałam, kogo mają powiadomić, czego z nimi nie robić. Nie można ich dotykać" - podkreśla.
Zdaniem pani Oleny nauczanie powoduje, że czuje się lżej. "Mam się czym zająć, nie myślę o tym, co się dzieje. Moja praca to moje hobby. Lubię tę pracę i moje dzieci. Dlatego uczę też na uchodźstwie" - mówi.
Dwie córki pani Oleny poszły do tarnowskich szkół. Nie jest wykluczone, że także sama ukraińska nauczycielka spróbuje znaleźć pracę w zawodzie w Tarnowie. Na razie jednak skupia się na kontynuowaniu nauki dla swoich uczniów rozsianych po całej Europie i tych, którzy pozostali w ogarniętej wojną Ukrainie.
Pani Olena czasami prowadzi zajęcia z Urzędu Gminy Tarnów, bo ma tam dostęp do szybkiego internetu.