Spółka Voyager z Gorlic od kwietnia zawiesiła wszystkie 300 kursów autobusów, które do niedawna codziennie jeździły po Małopolsce. Z Krakowa do Tarnowa, Nowego Sącza czy Krynicy, ale też na wielu innych trasach. Jak wyjaśnia w rozmowie z Radiem Kraków prezes zarządu Voyagera Kamil Wojtarowicz, ta decyzja ma zmniejszyć straty spółki i uchronić na razie od zwolnienia ponad 100 pracowników.
- Autobusy są już wyrejestrowane, zezwolenia są wygaszane i kończymy. Ze smutkiem trzeba to przyznać, ale poddaliśmy się koronawirusowi. Samo zastrzeżenie, że co drugie siedzenie musi być wolne powoduje to, że aspekt ekonomiczny wykonywania takich przewozów przestaje mieć sens. Natomiast samo zagrożenie dla pasażerów w środku, którzy przebywają ze sobą w trasie np. kilka godzin, powoduje u mnie dreszcz przerażenia. Dlatego wolałem podjąć brutalną decyzje, ale moim zdaniem słuszną - zaprzestania gromadzenia ludzi w autobusie - podkreśla.
Zdaniem prezesa Voyagera przewoźnicy będą mogli wrócić do normalniej pracy dopiero we wrześniu. Dlatego jego zdaniem firmy - łącznie z komunikacją miejską - powinny zaprzestać działalności żeby przetrwać ten czas. "Uważam, że jeśli jakaś firma transportowa chce przetrwać to moim zdaniem musi takie ruchy wykonywać szybko. Ponieważ powrót do rzeczywistości, załóżmy jakimiś małymi busikami, będzie bardzo mozolny i jeżeli ktoś dalej brnie w produkcje kosztów jeżdżąc to może mieć duże problemy. Tym bardziej, że np. taka spółka MDA w Krakowie w marcu za każdy odwołany kurs z powodu koronawirusa nalicza nam 100 procent stawki za każdy odjazd z dworca w Krakowie. Więc w naszym przypadku są to ogromne pieniądze wobec tej spółki. Dlatego nie możemy sobie na to pozwolić, musimy wygasić zezwolenia i dzięki temu uciec spod gilotyny" - dodaje Wojtarowicz.
Niektórzy prywatni przewoźnicy jednak jeszcze walczą o utrzymanie chociażby części kursów. Błagają o to zarówno mieszkańcy, jak i gminy. Ci przewoźnicu mają jednak kłopot z kierowcami, którzy boją się wozić pasażerów w tym czasie. Dlatego właściciel firmy z Tarnowa Bogdan Pławecki sam usiadł za kierownicą i razem z synem wozi pasażerów na kilku ocalałych kursach. Pomaga mu w tym jeszcze dwóch kierowców z ponad 20, których zatrudnia.
- Prowadzę firmę od 25 lat. Jest presja gmin i pasażerów. Też bym nie chciał narażać siebie i syna, ale nie mam wyjścia. Na stanowisko kierowców, że nie chcą pracować, wpłynęła śmierć kierowców z Grójca i okolic Jeleniej Góry. Ja będę jeździł dopóki nie zostanę objęty kwarantanną - mówi.
Bogdan Pławecki dodaje, że znalazłby więcej kierowców do pracy, gdyby otrzymał dotacje z gmin, które pozwoliłby na darmowe przejazdy dla pasażerów. Wyłączenie sprzedaży biletów przez kierowców i puszczenie na trasę większych autobusów to opcje na zmniejszenie zagrożenia.