Gdy Potoniec ruszał na trasę na ostatniej zmianie, Anna Nędza-Kubiniec po nieudanym strzelaniu była na drugiej pozycji, ale z niewielką przewagą nad rywalkami. Polak opanował nerwy, tylko raz musiał doładowywać, ale i tak w pewnym momencie spadł na czwartą pozycję.
– Gdy zobaczyłem, że chłopaki wyszli przede mnie, wiedziałem, że to krótka pętla i nie można zaszaleć na początku. Zachowałem trochę sił na początku, żeby na końcu móc zaatakować, co się opłaciło. Jak widać jest medal, więc plan wykonany. Jeszcze jakieś śladowe problemy zdrowotne mam, ale to już nie ma aż takiego dużego wpływu jak w poprzednim biegu – mówił Potoniec.
Gdy Polak dobiegł do mety na trzecim miejscu, Anna Nędza-Kubiniec utonęła we łzach. – Bardzo dużo było łez, bo strasznie się stresowałam przed ostatnim strzelaniem i przed ostatnim kołem. Tym bardziej, że widziałam, że chłopaki z trzeciego i czwartego miejsca są strasznie blisko. Cieszę się ogromnie i dziękuję Kubie, że tak to się skończyło – powiedziała.
Czwartkowy wyścig, rozstrzygnięty na ostatnich metrach, był kapitalną reklamą dla biathlonu. – Właśnie za to go kochamy – śmiała się Nędza-Kubiniec.
– Możemy być dumni z zawodników, bo była walka do ostatniej sekundy, do ostatnich metrów. No i ta strzelnica, której naprawdę poradzili sobie świetnie. Także to była fantastyczna reklama dla biathlonu. Powtarzam to od dawna, że uniwersjada to są wspaniałe zawody. To jest początek kariery dla tych ludzi i tutaj zbierają szlify. Tutaj uczą się wygrywania – komentował trener polskich biathlonistów na uniwersjadzie w Turynie Jerzy Szyda. – Emocje były do samego końca. Wiadomo, że to są zawody, które rozgrywają się właściwie do ostatniego strzału. I tutaj właśnie tak było. Mamy bardzo młody zespół, szczególnie jeśli chodzi o chłopaków, ale dziewczyny również. Jeszcze ciągle wszystko przed nami, nawet następna uniwersjada w tym składzie.
Na razie polscy biathloniści mają na swoim koncie dwa medale – brązowy Nędzy-Kubiniec i Jakuba Potońca oraz srebrny Amelii Liszki w wyścigu na 12,5 km. A jakie mają plany przed kolejnymi startami? – My nie planujemy. Po prostu trzeba stanąć na starcie, zrobić swoją robotę, a przede wszystkim wyłączyć się. W tłumie, w walce, w rywalizacji trzeba zostać samemu. Chodzi o to, żeby rywale nie zaprzątali naszych głów na strzelnicy, tylko żebyśmy wykonywali swoją pracę tak, jak na dobrym treningu – dodał trener Szyda.
Z kolei Michał Gołaś przyznał, że bardzo rzadko zdarza mu się brać udział w supergigancie, a trasa była wymagająca. – Ta pierwsza ścianka była dosyć stroma, natomiast dla nas każdy taki start jest tak naprawdę treningiem, bo nie mamy zbyt wiele okazji, by trenować supergiganta. Jechaliśmy dość blisko siebie i po prostu staraliśmy się jechać jak najbardziej w dół. Techniczne konkurencje jeździmy znacznie lepiej niż te szybkie, więc tak naprawdę w gigancie na pewno jeszcze pokażemy od siebie więcej – mówił polski złoty medalista.
Jego przewodnik, bo Michał Gołaś jest osobą niedowidzącą, podkreślał odwagę polskiego zawodnika. – Jechało nam się to bardzo dobrze. Byłem zaskoczony, że Michał tak potrafił zaryzykować. I naprawdę w porównaniu do poprzednich zawodów supergiganta to był naprawdę dobry wynik. Myślę, że jeszcze lepiej nam pójdzie w gigancie. Tak jak mówił Michał jednak te techniczne jeździmy lepiej, więc tylko liczymy na najlepsze – powiedział. Uniwersjada w Turynie jest pierwszą, w której udział biorą sportowcy z niepełnosprawnościami, startujący we Włoszech w para narciarstwie alpejskim i para biegach narciarskich.
W czwartek na stoku w Bardonechii, gdzie odbywają się konkurencje alpejskie turyńskiej uniwersjady, pokazał się także Mateusz Szczap, który uzyskał 29. czas w supergigancie oraz 27. w slalomie do kombinacji.