Sąd Apelacyjny w Krakowie prawomocnie oddalił w poniedziałek pozew Tomasza Sadlika, domagającego się unieważnienia umowy kredytu we frankach szwajcarskich. Utrzymał w ten sposób wyrok sądu pierwszej instancji. Powód zapowiedział złożenie skargi kasacyjnej.
W marcu tego roku krakowski sąd okręgowy oddalił pozew Sadlika. Sąd uznał wtedy m.in., że nie ma podstaw do unieważnienia, ponieważ kredytobiorca zaakceptował warunki umowy i potwierdził podpisem ostrzeżenie o możliwości zmiany kursu waluty.
Jak poinformował w poniedziałek sędzia Robert Jurga, sąd apelacyjny analizując postępowanie sądu pierwszej instancji generalnie podzielił jego argumentację przedstawioną w pisemnym uzasadnieniu, poza drobnymi kwestiami, które jednak nie rzutowały na trafność orzeczenia.
„Sąd apelacyjny wyraźnie stwierdza, że zarzuty pod adresem decyzji sądu okręgowego uważa w całości za bezzasadne, a część zarzutów zawartych w pisemnej apelacji stanowiła bardziej polemikę z jego orzeczeniem” - zaznaczył sędzia. Według niego w apelacji nie przedstawiono żadnych argumentów, pozwalających na uchylenie i przekazanie do ponownego rozpoznania wyroku sądu pierwszej instancji, czego domagał się Sadlik.
SA utrzymał ocenę, że zapisy umowy kredytowej zawartej przez Sadlika były zgodne z zasadami prawa obowiązującym w dniu jej podpisania. Umowa ta – dodał sąd – pozwalała na modyfikacje w trakcie jej obowiązywania np., poprzez zmianę waluty kredytu, czy samodzielne spłacanie rat we frankach, ale kredytobiorca nie wykazał inicjatywy w tym kierunku. Apelacja podtrzymała też ocenę, że nie doszło do naruszenia zasad współżycia społecznego przez bank.
„W ocenie sądu apelacyjnego powód posiadał wystarczającą wiedzę o ryzyku kredytowym, został o tym ryzyku poinformowany” - zaznaczył sędzia. Sąd obciążył powoda kosztami apelacji w wysokości 5,4 tys. zł.
Autor pozwu Tomasz Sadlik we wrześniu 2007 r. wraz z ówczesną żoną wziął w Raiffeisen Bank Polska kredyt mieszkaniowy na kwotę ponad 290 tys. franków szwajcarskich z przeznaczeniem na zakup nieruchomości w Krakowie. Spłata kredytu miała się zakończyć w czerwcu 2037 r. Jak podał Sadlik, pracownik banku zapewniał go, iż wzięcie kredytu jest bezpieczne, bowiem bank posiada wystarczające zabezpieczenia na wypadek braku możliwości spłaty kredytu przez kredytobiorców.
Tymczasem w styczniu 2013 r. bank rozwiązał umowę kredytu mieszkaniowego informując, że prowadzić będzie egzekucję z nieruchomości obciążonej hipotekami, a ponadto z innych źródeł majątku kredytobiorców, w tym wynagrodzenia za pracę jednego z małżonków. Wynikało to z faktu, iż wartość kredytowanej nieruchomości jest mniejsza niż wysokość zadłużenia wobec banku.
Zdaniem powoda, zawarta umowa kredytu winna zostać uznana za nieważną w całości, bo gdyby kredytobiorcy nie pozostawali w błędzie co do istotnych elementów umowy, w ogóle nie doszłoby do jej zawarcia. Jak podkreślił, chociaż podpisał z ówczesną żoną oświadczenie o świadomości ryzyka walutowego, to jednak klauzule te były bardzo ogólne i nie wskazywały, na czym to ryzyko miałyby polegać, a takiej informacji kredytobiorcy nie otrzymali od pracownika banku. Do podpisania klauzul doszło też bez zaznajomienia się z nimi, w sytuacji stresu i pośpiechu.
Sadlik, który jest inicjatorem powstania Stowarzyszenia na Rzecz Obrony Praw Konsumenta i Obywatela "Pro Futuris" powiedział PAP po ogłoszeniu wyroku, że zamierza złożyć skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego, a jeśli będzie potrzeba do trybunału w Strasburgu. „Z mojego punktu widzenia sąd nie uwzględnił wszystkich dowodów, m.in. twierdzeń na piśmie pracownicy banku, w których zapewnia, że przez 30 lat będę płacił mniej. Gdyby nie było tego elementu, to z całą pewnością nie zdecydowałbym się na taki kredyt” - ocenił.
rgr/ hp/ pz/ (PAP)