Głównym celem tzw. ustawy incydentalnej, czyli ustawa o szczególnych rozwiązaniach w zakresie rozpoznawania przez Sąd Najwyższy spraw związanych z wyborami Prezydenta RP oraz wyborami uzupełniającymi do Senatu RP zarządzonymi w 2025 r., miało być - jak wskazywali jej autorzy z Polski2050 z liderem tego ugrupowania marszałkiem Sejmu Szymonem Hołownią - sprawienie, aby zminimalizować ryzyko kwestionowania rozstrzygnięcia spraw ważności wyborów w SN.
O zawetowaniu przez prezydenta tej ustawy poinformowała w poniedziałek po południu szefowa Kancelarii Prezydenta Małgorzata Paprocka. Paprocka podkreśliła rolę prezydenta jako m.in. "strażnika konstytucji". Przypomniała także, że prezydent "stał murem za sędziami, za statusem sędziów, nienaruszalnością powołań sędziowskich i trójpodziałem władzy".
Jak mówiła, głównym motywem decyzji głowy państwa były "kwestie związane z nienaruszalnością powołań sędziowskich". Paprocka podkreśliła przy tym, że do tej pory Izba stwierdzała ważność wyborów prezydenckich, parlamentarnych, europarlamentarnych, samorządowych i te orzeczenia nigdy nie były kwestionowane, w tym również przez większość parlamentarną, która dzisiaj w Polsce rządzi. "Cały problem z kwestionowaniem orzeczeń tej Izby, z kwestii statusu sędziów orzekających w tej izbie - profesjonalistów, doskonałych fachowców (...) - rozpoczął się wraz z decyzją o niewykonaniu orzeczeniu SN dotyczącego finansowania głównej partii opozycyjnej, czyli PiS" - dodała.
Marszałek Hołownia komentując tę decyzję wskazał, że "jednym z najważniejszych egzaminów, przed którym staje lider polityczny jest zapewnienie bezpieczeństwa przekazania swojej władzy, swojego stanowiska następcy". "Przykro mi stwierdzić, ale pan prezydent Duda nie zdał tego egzaminu, bardzo ważnego egzaminu" - podkreślił. Jak ocenił, "chaos w sądownictwie, do którego rękę przyłożył również prezydent Duda, prowadzi nas do pytań, jak będzie wyglądało zatwierdzanie ważności wyborów prezydenta, czy rzeczywiście będziemy w stanie z tym chaosem w SN, do którego również prezydent przyłożył rękę, sprawnie zapewnić, że prezydenta w Polsce wybiorą ludzie przy urnach, a nie jakiś sąd, albo jakiś urzędnik".
Marszałek Senatu Małgorzata Kidawa-Błońska oceniła zaś, że "prezydent Duda nigdy nie był strażnikiem konstytucji ani obrońcą porządku prawnego". "Dzisiaj po prostu kolejny raz to potwierdził" - dodała.
Zdaniem Patryka Jaskulskiego (KO) "decyzja prezydenta nie jest obroną prawa wyborczego, a wręcz przeciwnie, obroną pewnych wpływów". "Swoim wetem blokuje on rozwiązanie, które mogło uchronić państwo przed potencjalnym chaosem. Krótko mówiąc - prezydent dolewa oliwy do ognia zamiast gasić pożar" - zaznaczył.
W opinii Anity Kucharskiej-Dziedzic (Lewica), w wyniku decyzji prezydenta "ostatni optymiści dzisiaj stracili nadzieję, że prezydent będzie chciał naprawiać system, w którego popsuciu brał czynny udział". "Ważne jest, żeby próbować. Mimo tego, że można było mieć niewielkie nadzieje, że prezydent poprze jakiekolwiek działania, które byłyby naprawcze, jednak próbowano. Lewica była sceptyczna, czy to się uda, raczej nie mieliśmy zbytnich złudzeń" - stwierdziła.
Również Michał Pyrzyk (PSL-TD) ocenił, że "źle się stało", iż prezydent nie podpisał ustawy incydentalnej. Jak dodał, obecnie "istnieje obawa, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego nie będzie bezstronnie i niezależnie oceniała wyniku wyborów".
Z aprobatą decyzję prezydenta ocenił Marek Ast (PiS). "Od samego początku mówiłem, że raczej nie należy spodziewać się akceptacji prezydenta dla tej ustawy. Nie dość, że jest sprzeczna z obowiązującą konstytucją, to jednocześnie różnicuje sędziów na tych, którzy mogliby orzekać o ważności wyborów, z tymi, którzy orzekać nie mogą" - powiedział PAP Ast.
Według Witolda Tumanowicza (Konfederacja) decyzja prezydenta jest nieistotna dla przebiegu wyborów. "Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której 20 milionów Polaków zagłosuje w wyborach, będzie jasny wynik, a my będziemy kwestionować jego wybór, tylko dlatego, że ktoś sobie uważa, że ktoś jest, bądź nie jest sędzią. Uważam, że to jest niebezpieczne granie państwem, więc prawda jest taka, że ta ustawa nie była do niczego potrzebna" - wskazał poseł Konfederacji.
Projekt w kształcie zaproponowanym w grudniu zeszłego roku przez Szymona Hołownię i Polskę 2050-TD przewidywał, że o ważności wyboru prezydenta orzekałyby trzy połączone izby Sądu Najwyższego: Karna, Cywilna oraz Pracy i Ubezpieczeń Społecznych. Problemem podnoszonym przez część środowiska prawniczego był jednak fakt, że w połączonych izbach SN nadal zasiadają tzw. neosędziowie - czyli sędziowie powołani przy udziale KRS po 2017 r., dlatego też przepisy zmieniono, przyjmując poprawkę zgłoszoną przez klub PSL-TD.
Przepisy w wersji zawetowanej przez prezydenta stanowiły, że o ważności wyboru prezydenta w 2025 r. miałoby orzekać 15 sędziów najstarszych służbą na stanowisku sędziego Sądu Najwyższego. Dodatkowo, protesty wyborcze oraz sprawy, w których złożono środki odwoławcze od uchwał PKW, miał rozpatrywać trzyosobowy skład sędziowski, losowany spośród tych 15 sędziów.
Prezydenckie weto oznacza, że ustawa wróci do Sejmu. Wniosek prezydenta można odrzucić większością 3/5 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów.