Polacy domagają się spokoju, polski rolnik czuje się zagrożony, polski pszczelarz bije na alarm, polski polityk wyraża zaniepokojenie, wojna staje się coraz mniej nasza, a Ukrainiec coraz częściej jest ciałem obcym i podejrzanym. Jest tak, jak pisał na początku II wojny światowej George Orwell: „Wojna ta prawdopodobnie potrwa trzy lata i przyniesie ze sobą długie godziny katorżniczej pracy, lodowate, ospałe zimy, byle jakie jedzenie, brak rozrywek oraz ciągnące się miesiącami naloty". Wojna, jakby źle to nie brzmiało, opatrzyła się nam i znużyła. Do cierpienia można się przyzwyczaić, szczególnie jeśli jest to cierpienie cudze.
Miejsce polskiego współczucia zajmuje coraz częściej tak zwane trzeźwe polskie spojrzenie. Ktoś słyszał o roszczeniowej Ukraince, która próbowała zrobić zakupy bez kolejki; ktoś widział Ukraińca w drogim samochodzie; u kogoś w domu pracował młody chłopak z Ukrainy, który nie chce iść walczyć. I tak dalej. Ukraińcy biorą socjal, nie dając nic w zamian, Ukraińcy okazują niewdzięczność, a przecież tyle od nas dostali. Ukraińcy nas okiwali. Jeszcze chwila, a okaże się, że największymi ofiarami tej wojny są Polacy.
Do tego dochodzi coraz wyraźniejszy głos polskiej Realpolitik. Z Ukraińcami, proszę pana, trzeba twardo; trzeba egzekwować, nie odpuszczać, daj palec, to wezmą całą rękę, tacy są. Mnożą się eksperci, którzy policzą każdy guzik wysłany ukraińskiemu wojsku i wyliczą każdą kromkę chleba wydaną uchodźcom. No i jeszcze koniecznie Wołyń, ten koronny argument polskiej polityki zagranicznej. My im wszystko, a oni nie chcą przeprosić, ekshumować, upaść na kolana.
Cała ta opowieść, pozornie zimna i trzeźwa, jest w gruncie rzeczy cyniczną rozgrywką, która ma uzasadnić nasze polskie zmęczenie wojną i rozczarowanie postawą Ukraińców, którzy ciągle formułują jakieś oczekiwania. Dużą część pozornie merytorycznych argumentów rozmontować bardzo łatwo – bilans obrotów handlowych jest jednoznacznie korzystny dla Polski, co oznacza, że to Ukraina zostawia w Polsce więcej pieniędzy, niż Polska w Ukrainie; Ukraińcy uzupełniają polski rynek pracy i wypełniają lukę demograficzną. Argument o Wołyniu, koronny dowód na niewdzięczność Ukraińców to, moim zdaniem, dowód na naszą narodową małość – uzależniamy gest pomocy od tego, czy Kijów wyda zgodę na ekshumacje polskich ofiar rzezi wołyńskiej, zapominając, że Kijów mierzy się z bezmiarem aktualnych zbrodni wojennych, popełnionych przez Rosjan. I wreszcie: zapominamy coraz częściej, że Ukraina jest ofiarą bezwzględnej, bezprecedensowej agresji, która nie ma odpowiednika po II wojnie światowej. W czasie, kiedy płoną Charków i Kijów, kiedy ważą się losy Pokrowska, kiedy we Lwowie giną dzieci, Polacy powtarzają jak mantrę: „Wołyń, drogi samochód, chciała kupić bez kolejki, nie poszedł do wojska”.