Wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki nadal wierzy, że Prawo i Sprawiedliwość będzie mieć większość sejmową.
"Prezydent skorzystał ze swoich konstytucyjnych uprawnień i powierzył misję tworzenia rządu największemu klubowi. Trudna misja, szczególnie w tej sytuacji, ale nie niemożliwa, więc poczekajmy te dwa tygodnie i zobaczymy"
- mówi Terlecki.
PiS ma 194 mandaty a Koalicja Obywatelska, Lewica i Trzecia Droga łącznie 248.
Poseł Aleksander Miszalski z Koalicji Obywatelskiej zarzuca prezydentowi, że ten celowo opóźnia przejęcie władzy przez obecną opozycję:
"Powiem, dlaczego pan prezydent to robi: idą w tej chwili w ruch niszczarki, ponieważ w tej chwili są powoływani kolejni ludzie PiS-u na różne stanowiska, ponieważ idą kolejne dywidendy, wypłaty, premie z Azotów. To jest prawdziwy powód - jeszcze trochę wyciągnąć pieniędzy z naszego państwa".
W podobnym tonie wypowiada się poseł elekt Rafał Komarewicz z Polski 2050:
"Prezydent chce dać czas ludziom obecnej władzy, żeby jeszcze ze dwa, trzy tygodnie byli w spółkach. Równie daje możliwość, żeby pan premier Morawiecki próbował przekupywać innych posłów, aby utworzyć rząd, ale mówię otwarcie - jest to niemożliwe".
Posłanka Lewicy Daria Gosek-Popiołek twierdzi natomiast, że prezydent mógł podjąć taką decyzję nie tylko pod wpływem władz Prawa i Sprawiedliwości, ale także w trosce o swoją przyszłość w partii. Jego kadencja kończy się za półtora roku.
"Wysłanie Mateusza Morawieckiego na ten straceńczy bój oznacza, że wzmocni się jedna osoba, którą będzie pan prezydent. Myślę, że to jest też próba skompromitowania swojego rywala, być może jakiś element wewnętrznych walk frakcyjnych, których my nawet na zewnątrz nie widzimy"
- komentuje Gosek-Popiołek.