W środę 25 II wybraliśmy się na rodzinne zwiedzanie wystawy "W przestrzeni smoka" w Muzeum Narodowym. Ponieważ wyprawa wymagała dojazdu
z okolic Krakowa położonych wyjątkowo daleko od najbliższego przystanku MPK, samochód stanowił oczywiste rozwiązanie. Postanowiliśmy zatem
skorzystać z nowego parkingu podziemnego.
Ku naszemu zaskoczeniu zaparkowane auta dało się swobodnie policzyć na palcach obu rąk. Prawdopodobną przyczynę tej sytuacji poznaliśmy
próbując opuścić parking pieszo - oto obydwa wyjścia znajdowały się w dość rozległej kałuży spowodowanej, jak się wydaje, całkowitą niedrożnością odpływu przez widoczne pod powierzchnią wody kratki ściekowe. Co więcej, automat do płacenia za parking znajdował się najwyraźniej w najgłębszym miejscu tejże kałuży. Aby zapłacić za postój po powrocie z wystawy, musiałem dobrnąć do automatu, a następnie skłonić
go do przyjęcia zapłaty. To również nie było łatwe. Automat najpierw pochłonął monetę 5 zł i udawał, że wcale jej nie wrzuciłem, a następnie,
przy próbie zapłacenia banknotem 10 zł, zwrócił mi go w taki sposób, że banknot zwinął się pod plastikową osłoną szczeliny i nie dało się go
dosięgnąć z zewnątrz. Dopiero interwencja miłego pana z obsługi parkingu wyposażonego w nóż kuchenny (czyżby zwijające się w taki sposób banknoty były tam codziennością?) pozwoliła mi odzyskać pieniądze i wreszcie za parking zapłacić. Nadmieniam, że przez cały ten czas stałem cierpliwie w kałuży i czekałem tylko, kiedy zaczną mi przemakać buty.
Czy Szanowni Czytelnicy zdziwią się, jeśli zapowiem, że, nauczony doświadczeniem, następnym razem wybiorę konkurencyjny parking na
powierzchni, zwłaszcza w deszczowy dzień?
Pozdrawiam serdecznie,
Marek Koprowski
(Krakowianin napływowy; od ponad 20 lat mieszkam i płacę podatki w Krakowie)