Pomylenie miejscowości o identycznej nazwie było jego zdaniem błędem ludzkim, który mógłby się zdarzyć także w dyspozytorni w Nowym Sączu, ale także minister czeka na wynik śledztwa w tej sprawie. "Zakończyła się kontrola. Nie jest to, naszym zdaniem, winą tego, czy tam są dwie dyspozytornie, czy też potrzebna byłaby trzecia. Taki błąd mógłby zdarzyć się w dyspozytorni w Nowym Sączu" - mówi wiceminister zdrowia.
Piotr Warczyński dodał również, że lokalizacja dyspozytorni zależy od decyzji wojewody. W rozmowie z Radiem Kraków wojewoda Jerzy Miller stwierdził stanowczo, że decyzji o rozlokowaniu dyspozytorni pogotowia w Małopolsce zmieniać nie zamierza.
Nie zmienię zdania. Moje zdanie nie zależy od tego co ja myślę o takiej organizacji systemu medycznego. Mamy analizę 200 tysięcy przypadków konieczności wysłania karetki w skali województwa. Komputer wylicza gdzie jest długi czas dojazdu a gdzie krótki. Wiemy jak przestawiać karetki, żeby bezpieczeństwo było wyższe. Jest coś innego. Samorządy o tym wiedzą. Dzięki zmianom, które wprowadzamy od 2012 roku, możemy mieć od przyszłego roku kolejnych 5 miejsc stacjonowania karetek - mówił w Radiu Kraków wojewoda Miller. CZYTAJ
Sytuacja, w której dyspozytor pomylił Kamionkę w powiecie limanowskim z Kamionką Wielką koło Nowego Sącza to nie jedyny przypadek budzący kontrowersje. 1 września karetka została wysłana na ul. Zamieście do Tymbarku. Na miejscu okazało się, że takiej ulicy tam nie ma. Dopiero kolejny kontakt z wzywającą pozwolił ustalić, że Zamieście to nazwa przysiółka koło Limanowej. W tym przypadku, zdaniem dyspozytorów z Tarnowa, winna była osoba wzywająca pomocy, która podała niewłaściwy adres.
Także zaraz po wprowadzeniu nowego systemu zarządzania karetkami w 2012 r. zdarzały się tragiczne błędy. Najgłośniejszy był przypadek z Zakopanego, gdzie zmarła 82-letnia kobieta, do której karetka jechała 40 min.
Śledztwo prokuratury zakończyło się umorzeniem w związku z niemożliwością wskazania osoby odpowiedzialnej. W jego trakcie ujawniono jednak długi szereg nieprawidłowości. Jak wynikało z zeznań przesłuchiwanych ratowników, dyspozytorka przyjmująca zgłoszenie nie wiedziała, gdzie leży Skrzypne. Także załoga karetki z Zakopanego nie mogła trafić pod wskazany adres, bo wcześniej nie jeździła w rejon podlegający na co dzień szpitalowi w Nowym Targu. Dyspozytorka nie mogła się też skontaktować z załogą, bo ratownicy nie mieli na miejscu zasięgu. Nie powiodły się również próby kontaktu radiowego. Na domiar złego zawiesił się tablet, w którym zainstalowany był system autonawigacji.
Ewidentnym błędem systemu był też przypadek w Krakowa, gdzie do pacjenta w Nowej Hucie wysłano karetkę z Niepołomic, choć potrzebujący pomocy znajdował się kilkaset metrów od nowohuckiej podstacji pogotowia. Jak ustalono, dyspozytor podjął taką decyzję, bo w karetce oddalonej o 12 kilometrów od miejsca wezwania był lekarz. Jarosław Gucwa z Instytutu Ratownictwa Medycznego w rozmowie z Radiem Kraków przekonywał jednak, że przy tego typu zgłoszeniach nie ma to znaczenia. Na miejsce powinni jechać ci, którzy mają najbliżej.
Wojewoda Jerzy Miller zapewnia jednak, że po kilku latach system działa coraz lepiej. Według statystyk na które się powołuje, średni czas dojazdu karetki do pacjenta w całym województwie skrócił się radykalnie.
(Sławomir Wrona/ew)
Obserwuj autora na Twitterze: