"Odwiedziny misia to dla nas z jednej strony satysfakcja, że miód mu smakuje, ale straty są niemałe. Trudno się na misia denerwować, ale narobił nam strat. W tym roku zniszczył nam 11 rodzin. To raczej młody niedźwiedź, który pewnie usamodzielnił się i teraz wędruje po górach w poszukiwaniu swego miejsca. Pewnie niedługo zacznie szykować się do snu zimowego i... będzie święty spokój! – mówi reporterowi Radia Kraków pan Andrzej.
To nie jedyny niedźwiedź, którego zauważono w tym roku w Beskidzie Sądeckim. W maju tropy misia znaleziono w okolicach Hali Łabowskiej. Natomiast w okolicach Szczawnika i Leluchowa ślady pozostawiło kilka osobników. Leśnicy nie mają wątpliwości, że są to niedźwiedzie, które przywędrowały ze Słowacji w Beskid Sądecki za pożywieniem. "Jeden z osobników, którego tropy ostatnio zanotowaliśmy jest już sporym misiem. Waży nawet ponad 200 kg" - mówi nadleśniczy Stanisław Michalik.
I choć turyści wędrujący po szlakach wokół Rytra nie wierzą, że niedźwiedzie są na Sądecczyźnie, powinni sobie wziąć rady nadleśniczego Michalika głęboko do serca. "Niedźwiedź jak każde inne dzikie zwierzę, wyczuwając człowieka, raczej unika kontaktu, oddala się. Ale jak już go spotkamy, to przede wszystkim należy zachować spokój. Nie krzyczymy, nie uciekamy gwałtownie, bo to może dać zupełnie przeciwny efekt - wzbudzi chęć pogoni misia za zdobyczą. Unikajmy też bezpośredniego kontaktu wzrokowego, bo to może zostać odebrane jako wyzwanie do walki. Raczej dyskretnie wycofujemy się i powoli oddalamy" - radził w rozmowie z reporterem Radia Kraków nadleśniczy Michalik.
(Bartosz Niemiec/ew)