Mężczyźni oskarżeni są o zaniechanie swoich czynności zawodowych i tym samym sprowadzenie na mieszkańców zagrożenia epidemiologicznego oraz rozprzestrzenienia się choroby zakaźnej. Część mieszkańców twierdzi, że 2 września 2016 roku, kiedy władze spółki posiadały już pierwsze informacje o możliwym skażeniu, powinny unieruchomić wodociąg i powiadomić o tym klientów. Nastąpiło to jednak kilka dni później. W tym czasie u kilkudziesięciu osób wystąpiły dolegliwości żołądkowo-jelitowe.
Zaniepokojeni mieszkańcy, nie mogąc uzyskać informacji w spółce, podszyli się pod jej pracowników i dowiedzieli się w Sanepidzie, że wodociąg może być skażony.
Obrończyni byłego prezesa i pracownika podkreślała w sądzie, że mężczyźni cały czas działali zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami. 2 września rozpoczęli czyszczenie wodociągu, ale nie musieli o tym informować mieszkańców, bo nie mieli ostatecznego sprawozdania z wyników badań. To ten dokument uprawniał do zamknięcia wodociągu. Obrończyni zwróciła także uwagę na opinie biegłych, którzy stwierdzili, że mieszkańcy nie zostali dokładnie przebadani i nie wiadomo, czy to woda z wodociągu była przyczyną ich dolegliwości. Nieprawidłowości mogli dopuścić się również pracownicy Sanepidu.
Wyrok w tej sprawie ma zapaść 9 maja.
Bartosz Niemiec/ew