Zarząd Transportu Publicznego w Krakowie twierdzi, że kolejne zmiany to wyjście naprzeciw mieszkańcom. Nowa organizacja ruchu była, jak zapewniają urzędnicy, inicjatywą oddolną. "Byliśmy przychylni, by coś zmieniło się w przestrzeni tego placu. To, co było, po prostu niezbyt przystoi. Efekt końcowy - prawdziwa walka o ulice" - kwituje Łukasz Franek, dyrektor Zarządu Transportu Publicznego w Krakowie.
A wszystko po to by, jak zapewnia Alina Kamińska, radna dzielnicy I i jedna z inicjatorek zmian, przywrócić plac Nowy mieszkańcom i rodzinom. "A jednocześnie, żeby turysta, który zawita tu, na placu, był zaskoczony i chciałby usiąść w tej zieleni, która się pojawiła. Żeby to miejsce nie kojarzyło się z nocną imprezownią, gdzie leje się alkohol, są wrzaski i jest brudno" - podkreśla. Alina Kamińska dodaje, że ogólnoświatowa tendencja jest taka, aby wyrzucać samochody z centrum oraz porządkować w ten sposób miejską przestrzeń.
Takie podejście znajduje dużo zwolenników wśród spacerujących po Kazimierzu mieszkańców. "Przede wszystkim - jest inaczej. Ładnie, zielono. Bardzo się to podoba. Ta strefa w ogóle powinna być wyłączona z ruchu samochodowego" - mówią.
Ale jak wielu zwolenników, tak wielu przeciwników. Kolejne ograniczenia nie podobają się np. przedsiębiorcom z placu Nowego. "To takie mydlenie oczu, coś w zamian za Strefę Czystego Transportu. A te donice są tylko po to, by poszerzyć ogródki kawiarniane. Z placu Nowego, w Meiselsa, objechać pół Kazimierza, by wrócić w to samo miejsce, zorientować się, że trzeba skręcić w Warszauera, by dojechać do Józefa. Nie wiemy, jaki to ma sens. Ale wszystko zmierza do tego, by nas stąd wyzbyć" - denerwują się przedsiębiorcy pytani przez reportera Radia Kraków.
Część mieszkańców Kazimierza myśli podobnie. Uważają, że to tylko zastępstwo za nieudane wcześniejsze ograniczenia. Wówczas na plac Nowy zakazano wjazdu kierowcom, którzy nie są mieszkańcami. Ale to okazało się niezgodne z prawem. Wprowadzoną później Strefę Czystego Transportu zmodyfikowali natomiast krakowscy radni, co zdaniem aktywistów i urzędników Zarządu Transportu Publicznego sprawiło, że stała się fikcją. Zmiany, które weszły teraz to w mniemaniu mieszkańców - "powtórka z rozrywki". "Kazimierz przeżywa najczęstsze zmiany w organizacji ruchu w historii Krakowa w tak krótkim czasie. Wszystko po to, by utrudnić życie prowadzącym tu biznes. Kompletny chaos" - ocenia jeden z mieszkańców.
Urzędnicy nazywają jednak zmiany na Kazimierzu kompromisem między przedsiębiorcami, pieszymi oraz kierowcami. "Ruch został tak pokierowany, by kierowcy nie przekraczali wyznaczonej prędkości. Dostępność do dzielnicy jest zachowana. Towar można dowozić w określonych godzinach, jest też zapewniona możliwość wjazdu dla innych mieszkańców. To na razie miękkie działanie" - mów Łukasz Gryga, Miejski Inżynier Ruchu. Bo to nie koniec zmian. Urzędnicy już planują kolejne konsultacje dotyczące tego, jak ma wyglądać przyszłość Kazimierza.