Edytuj
share
Muzyczne Pola Elizejskie
W sobotę (9 grudnia) odbył się w Paryżu pogrzeb uważany za jeden z największych od śmierci Edith Piaf w 1963 roku. Karawan przejechał Polami Elizejskimi od Łuku Triumfalnego do Place de la Concorde, a cały kraj pożegnał ''francuskiego Elvisa”, czyli człowieka, który urodził się 74 lata temu jako Jean-Philippe Léo Smet , a stał się znany jako Johnny Hallyday.
Agencja Reutera pisze, że choć Hallyday nie był szeroko znany za granicą, to we Francji uchodził za postać kultową. Miał dziesiątki milionów fanów i sprzedał najwięcej płyt w historii. Jego kariera trwała 57 lat!
Na wieży Eiffla pojawił się napis "Dziękujemy Johnny", a na stadionach piłkarskich przed rozpoczęciem meczów odegrano jego piosenki. Halladay sprzedał ponad 100 milionów płyt, głównie w krajach francuskojęzycznych. Przyciągał tłumy. W 2009 roku w koncercie z okazji Dnia Bastylii w koncercie blisko wieży wzięło udział ponad 750 tysięcy osób.
"Był tym, co Victor Hugo nazywał siłą prącą naprzód (...). Był częścią nas, częścią Francji. (...) Upadał sto razy i podnosił się, dzięki waszemu uwielbieniu, waszej miłości" - powiedział prezydent Francji do zebranego w Paryżu tłumu.
W Polsce był przez chwilę popularny w latach 60. Jego przeboje przypomina czasem niezastąpiony Wacław Nowotarski w tym znakomitym programie Radia Kraków http://www.radiokrakow.pl/audycje/piosenki-i-inne-piekne-dzwieki/
Artysta miał też w swojej biografii incydent krakowski. W wieku 23 lat, w roku 1966 zdarzyło mu się wystąpić w hali Wisły. Był to rzadki przypadek pojawienia się gwiazdy z tzw. Zachodu nad Wisłą. Nocował zaś w hotelu Cracovia. Tam po koncercie przyszedł do baru. Tam zaczęli go nagabywać cinkciarze (handlarze walutą, często powiązani z SB).
Najpierw nie reagował, kręcąc tylko głową. Gdy trzeci lub czwarty zaczął z nim pijacką dyskusję - Francuz go lekko od siebie odsunął. Cinkciarz rzucił się na niego, ale dostał jeden celny cios w podbródek i padł. Wtedy rzucili się inni. Było ich razem czterech czy pięciu. Piosenkarz jakoś sobie radził,bo bić się potrafił, ale dostał cios w tył głowy od jednego z gości baru. Zostało trochę pobitych szkieł..Rachunek za szkody uregulował piosenkarz, a sprawa rozeszła się po kościach, Była to chyba najbardziej znana bójka barowa w czasach komuny. Podobno następnego dnia cala P kraj dyskutował tylko o niej.
Potem artysta został w Polsce nieco zapomniany.
A 50 lat temu na Pola Elizejskie (nie te w Paryżu, ale w Hadesie) odszedł artysta, którego nagranie akurat było nr.1 na listach przebojów.
Otis Redding- jeden z najlepszych wokalistów wszech czasów. Przeszedł niezwykłą drogę z czarnych slumsów do świata, gdzie nawet najsilniejszych demoralizuje bogactwo. Udało mu się jednak pozostać rzadkim egzemplarzem w show-businessie -artystą wciąż rozwijającym swe talenty, bez skłonności do narkotyków czy innych autodestrukcyjnych popędów typowych w tym światku w tamtych czasach. Dlatego też jego śmierć w katastrofie lotniczej w wieku 26 lat okazała się szokiem dla publiczności. Zdążył jeszcze wystąpić na pierwszym wielkim festiwalu rockowym (dużo ciekawszym od późniejszego, bardziej znanego- Woodstock) - Monterey Pop Festival i zostać wokalistą roku.
O tej porze roku-50 lat temu- na listach przebojów królowało jego ostatnie nagranie.
Jak na ironię, jego największy przebój - nagrany 3 dni przed śmiercią, a wydany pośmiertnie - zapowiadający dopiero wielką karierę - okazał się jej finałem.
Pod koniec słyszymy w nim melodię gwizdaną przez Reddinga na tle fal morskich. Pojawiło się wiele (bardzo poważnych :) teorii na temat znaczenia tego sugestywnego szczegółu.
Krytyk Dave Marsh twierdził, że była to "próba wypowiedzenia rzeczy, których nie da się wypowiedzieć słowami".
Gitarzysta Steve Cropper- współautor i współwykonawca - patrzy na sprawę bardziej prozaicznie: "Zaplanowaliśmy, że na wyciszeniu Otis będzie coś improwizował. On jednak zapomniał, co to miało być, i po prostu zaczął gwizdać".
Krytycy zawsze najlepiej wiedzą, co "głębokiego" artysta miał na myśli...