- Sprawa od początku miała charakter polityczny i była wykorzystywana przez ówczesną prokuraturę. Świadczy o tym chociażby czas trwania tego postępowania ponad 6 lat w sytuacji, kiedy standardowe tego rodzaju zdarzenia są osądzane w czasie roku, półtora maksymalnie. Ilość sił i środków zaangażowanych przez państwo za pośrednictwem prokuratury była zdumiewająca dla mnie. To nie była kwestia przypadku - twierdzi mecenas Władysław Pociej.

Zdaniem mecenasa działania prokuratury były skupione na obarczeniu winą za wypadek tylko kierowcy fiata seicento, a odpowiedzialność ponoszą też funkcjonariusze ówczesnego Biura Ochrony Rządu.

- Funkcjonariusz, kierowca pojazdu rządowego, ponosi odpowiedzialność za to zdarzenie, bo jeżeli pojazd rządowy nie był uprzywilejowany, a sąd wykazał, że nie był, to w tym momencie jazda z nadmierną prędkością, przy przecięciu podwójnej ciągłej linii, omijanie na skrzyżowaniu, no to jest rodzaj drogowego piractwa, za które sprawca musi zostać ukarany - twierdzi adwokat.

Kierowca seicento Sebastian Kościelnik, który zderzył się z rządową limuzyną, został uznany za winnego nieumyślnego spowodowania wypadku, ale nie poniósł kary. Sąd uznał go za winnego, ale w uzasadnieniu wskazał, że nie jest on jedyną osobą odpowiedzialną za wypadek. Sędzia podkreślił, że funkcjonariusz BOR nie włączył odpowiednich sygnałów dźwiękowych podczas przejazdu rządowej kolumny.

Do wypadku doszło 10 lutego 2017 roku. Kolumna trzech samochodów, w której pojazd premier Beaty Szydło jechał w środku, wyprzedzała fiata seicento. Jego kierowca przepuścił pierwszy samochód, a następnie zaczął skręcać w lewo i zderzył się z autem szefowej rządu. Limuzyna, w której była premier, uderzyła w drzewo.

Postępowanie w pierwszym etapie prowadził zespół trzech prokuratorów. Potem przejął je Prokurator Okręgowy w Krakowie Rafał Babiński. Na 8 stycznia minister sprawiedliwości Adam Bodnar zapowiedział konferencję prasową na temat pierwszych ustaleń Prokuratury Krajowej.