Rozpoczynała się owa płyta śpiewanym a cappella chórem z poruszającym tekstem Ryszarda Krynickiego:
„Kto wybiera samotność - nie będzie sam.
Kto wybiera bezdomność - dach świata mieć będzie nad głową.
Kto wybiera śmierć - nie przestanie żyć.
Kogo śmierć wybierze - ten umrze zaledwie.”
Mówi się o tym albumie, jako o najbardziej niedocenionej płycie w historii polskiego rocka. I przy tym wymienia się ją jednym tchem wśród największych dokonań polskiego rocka w ogóle.
Jest to album koncepcyjny, którego istotą jest temat człowieczeństwa. Filozoficzne teksty zostały napisane przez Leszka A. Moczulskiego i Ryszarda Krynickiego, a uzupełnione Inwokacją do Eposu o Gilgameszu i fragmentem rozprawy filozoficznej Giordano Bruno.
„WIERZĘ „
Annie i Stanisławowi Barańczakom
Powiem prawdę: czasem wierzę w istnienie tamtego świata, wierzę w zjawy, wampiry, wysysające mózgi i krew, zresztą, może bardziej się boję niż wierzę (co na jedno wychodzi w naszych czasach: bać się - wierzyć). Staram się wtedy nie siadać plecami do drzwi, drzwi żyją własnym życiem, powiem więcej: stałem się przesądny, już nie mówię głośno o swych marzeniach, nadziejach, aby ich nie spłoszyć, unikam wypowiadania słów, które potrafią się zemścić, wykreślam je ze starych wierszy (zresztą, nie tylko ja), nie ukrywam jednak, że niekiedy zapominam o środkach ostrożności, piję wódkę, kocham kobietę, udaję się w podróż, myślę telepatycznie, odwracam plecami do drzwi - które żyją własnym życiem i prędzej czy później się otworzą, i prędzej czy później dotknie mnie ta lodowata ręka, może tylko da mi znak a może bez ostrzeżenia zaciśnie się na moim sercu, powiem prawdę: nie wierzę, aby to była ręka Osipa Mandelsztama ani Georga Trakla, ani żadnego innego poety, który niezależnie od ludzkiej czy nieludzkiej śmierci, jaka go spotkała, ciągle jeszcze mówi do nas swoimi żywymi słowami.
Pojawia się tu postać Georga Trakla - młodego austriackiego poety, który w wieku 27 jako porucznik i farmaceuta znalazł się na początku I wojny w Galicji. Tu trafił na leczenie psychiatryczne do szpitala wojskowego w Krakowie przy dzisiejszej ulicy Wrocławskiej. Tu też wybrał śmierć zamiast samotności. Przemycił z apteki kokainę i otruł się śmiertelną dawką. Było to 103 lata temu - 3 listopada 1914 roku o 9 wieczorem.
Niedługo przed odejściem napisał ten wiersz:
''Pod wieczór rozbrzmiewają jesienne lasy
Odgłosem zabójczej broni, złote równiny
I modre jeziora, nad nimi słońce
Żałobnie się starcza; noc przygarnia
Konających wojowników, rozszalałą skargę
Ich potrzaskanych ust.
Ale na pastwiskach ciszy gromadzą się
Czerwone obłoki, gdzie gniewny Bóg mieszka,
Lśni krew przelana, księżycowe chłody,
A wszystkie drogi prowadzą w czarną zgniliznę.
Pod złotą gałęzią nocy i gwiazd
Cień siostry przemyka przez zamilkły gaj,
Kłania się duchom bohaterów, ich krwawiącym głowom;
I cicho dźwięczą w szuwarach ciemne flety jesieni.
O, wyniosły smutku, o spiżowe ołtarze.
Straszliwy ból podsyca dzisiaj gorący płomień ducha,
Naszych nienarodzonych jeszcze wnuków.''