Przekonali się o tym uczestnicy koncertu „Serce moje gram” złożonego głównie z muzyki teatralnej i filmowej Zygmunta Koniecznego, który został zorganizowany przez Krakowskie Forum Kultury także z okazji 85. urodzin kompozytora. Na marginesie dodam, że kompozytor bardzo nie lubi jubileuszy, nie znosi wytykania wieku, wręcz uważa jubileusze za piętnowanie urodzinami. Należy do tych twórców, którzy mają głowę zwróconą nie w przeszłość ale zawsze w przyszłość. Niemniej tak to już jest, że jubileusze uwielbia publiczność, więc nie było rady. Trzeba było świętować.
Koncert, który się odbył 31 października w sali teatralnej Centrum Kongresowego ICE Kraków, zgromadził wielu wielbicieli Zygmunta Koniecznego. Znakomicie zagrała Orkiestra Akademii Beethovenowskiej pod batutą Rafała Jacka Delekty. W partiach solowych: Beata Wojciechowska (śpiew), Leszek „Hefi” Wiśniowski (flet basowy) i Agnieszka Magiera (fortepian). Całość z estrady poprowadzili: Robert Konatowicz i Magdalena Figzał-Janikowska.
W programie poniedziałkowego koncertu „Serce moje gram” znalazło się 11 utworów Zygmunta Koniecznego, od tych filmowych, które przyniosły kompozytorowi wielką popularność jak słynne tematy z filmów Jana Jakuba Kolskiego: „Jasminum” (2006) czy „Pornografia” (2003), poprzez m.in. „Dialog” z filmu „Jak daleko stąd jak blisko” Tadeusza Konwickiego (1971) czy „Kontrapunkt” Andrzeja Papuzińskiego (2014). Ten ostatni film opowiada o Michale Batorym, tworzącym we Francji polskim grafiku i twórcy plakatu. Obraz nie przedstawia żadnej akcji, nie rejestruje żadnego wydarzenia, tylko jest rekonstrukcją metody twórczej Michała Batorego. Szkoda, że nie można filmu obejrzeć, bo zapewne bardzo ciekawe może być sposób użycia jej w tym eksperymentalnym obrazie.
Podczas koncertu zostały także, a właściwie przede wszystkim zaprezentowane fragmenty muzyki teatralnej Zygmunta Koniecznego z takich dzieł jak „Serce moje gram” w inscenizacji Krzysztofa Orzechowskiego (to spektakl-koncert, który powstał na 100-lecie „Wesela” Wyspiańskiego, Teatr Słowackiego), Glisando z „Wyzwolenia” Wyspiańskiego, czy muzyka ze spektaklu „Śnieżyca”, który powstał 30 lat temu w Teatrze Słowackiego (do słów Agnieszki Osieckiej, a była to reżyseria kompozytora).
Ale prawdziwą dla mnie ciekawostką stało się czteroczęściowe Intermezzo, w którym można odnaleźć tak charakterystyczne dla kompozytora oscinato, a także muzyka z filmu „Figurant” (reż. Robert Gliński; tak na marginesie – ten film jeszcze nie miał premiery) oraz muzyka baletowa, która powstała dla jednego z krakowskich zespołów i miała tu na koncercie swoje prawykonanie, zresztą bardzo bogata rytmicznie, w której wysłyszeć można rytmy krakowiaka.
Wspaniały wieczór, więc bardzo cieszy, że niebawem te zaprezentowane na koncercie utwory zostaną nagrane na płytę i wydane w ramach projektu – Muzyczne ślady Krakowa – za czym stoi nie tylko Krakowskie Forum Kultury, ale także dwie postaci z życia muzycznego Krakowa i nie tylko - Andrzej Kosowski i Izabela Biniek.
Przypomnę, że ten projekt już trwa i do tej pory zostały wydane już trzy płyty z muzyką teatralną i filmową – Stanisława Radwana, Krzysztofa Pendereckiego i Andrzeja Zaryckiego. Została uruchomiona strona internetowa, gdzie można posłuchać tych kompozycji i przeczytać o nich słów kilka. To duża sprawa, bo nic tak szybko nie znika z życia kulturalnego jak muzyka teatralna, która przecież towarzyszy konkretnemu przedstawieniu i niestety umiera wraz z nim. Często wykonywana na żywo nigdy nie zostaje nagrana, a nawet jeżeli została nagrana, bo nie była wykonywana w przedstawieniu na żywo, to jej partytura leży dziś w archiwach teatralnych i nikt się nią nie interesuje. Co ciekawe zazwyczaj zapis muzyczny znajdowany jest w działach księgowości teatru, bo często jest jedynym dowodem wykonanej przez kompozytora pracy, a więc podstawą do wypłacenia honorarium.
Kiedy zdarza się, że muzyka przetrwała w formie nagrania i to nagranie zostało odnalezione, to wtedy zazwyczaj okazuje się, że nie ma nut. I aby można ją było wykonać, trzeba jej zapis odtwarzać ze słuchu. Słowem projekt odzyskiwania muzyki teatralnej wcale nie jest łatwy. Przypomina to artystyczne biuro śledcze, gdzie po śladach można dojść do celu. Po muzycznych śladach Krakowa… oczywiście.
Choć muzyki Zygmunta Koniecznego nie da się zaszufladkować, to już po pierwszych dźwiękach można powiedzieć, że została ona przez niego skomponowana. Świadczy o tym gwałtowny rytm, oscinata, pauzy, perkusyjne akordy, a czasem nawet polifonia. Choć z biegiem lat jego muzyka staje się mniej drapieżna, to jednak Zygmunt Konieczny ciągle jest rozpoznawalny. Sam mówi o sobie, że życzliwi twierdzą iż ma swój styl, zaś złośliwi podkreślają, że się powtarza.
Zygmunt Konieczny jest fenomenem. Wiedzieli to reżyserzy, którzy z nim współpracowali, tacy jak m.in. Konrad Swinarski, Andrzej Wajda, Jerzy Jarocki, Tadeusz Łomnicki czy Maciej Englert. Ale wiedzą też inni. 15 lat temu o Zygmuncie Koniecznym tak powiedział mi Wojciech Kilar: - Nie spotkaliśmy się nigdy i nie znam jego muzyki filmowej, gdyż jak powszechnie wiadomo nie chodzę do kina. Znam jednak Zygmunta Koniecznego jako kompozytora muzyki teatralnej. Bardzo go cenię. Pamiętam sprzed wielu lat spektakl w teatrze telewizji „Taniec śmierci” Strindberga, do którego Zygmunt Konieczny skomponował niezwykłą muzykę, oszczędną, wręcz ascetyczną. Właściwie była to jedna melodyjka zagrana na kilku różnych instrumentach. Robiła jednak ogromne wrażenie przez swoją prostotę i przystawalność do obrazu. Było to jedno z moich największych przeżyć muzycznych. Mam wielki podziw dla Zygmunta Koniecznego i jego twórczości. Uważam, że jest to jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów. To wyjątkowe zjawisko w naszej kulturze. Jego styl jest rozpoznawalny i niestety dość często nieudolnie podrabiany, co paradoksalnie powinno być dla twórcy wielką satysfakcją. Bo znaczy, że jego muzyka wywiera wpływ na innych. A to świadczy o wielkim talencie.