Poznajemy rodzinę Stevena, który jest dobrze sytuowanym kardiochirurgiem. Wraz z żoną i dwójką dzieci mieszka w wystawnej posiadłości. Uporządkowany mikrokosmos, pozbawiony miejsca na jakąkolwiek spontaniczność i zbędne emocje spełnia wszystkie jego potrzeby. Gdy jednak w jego życiu pojawi się tajemniczy Martin – świat Stevena stanie na głowie. Popełniony w przeszłości błąd może go bowiem wiele kosztować, a pewny siebie lekarz nie jest gotowy na to, by stracić cokolwiek.
Bohaterami filmu Yorgosa Lanthimosa nie kierują jednak żadne uczucia, co akcentuje efektowna scena rozpoczynająca „Zabicie świętego jelenia”. Pulsujące na całym ekranie ludzkie serce, wyjęte prosto z trzewi, sugeruje bowiem, że człowiek jest organizmem czysto biologicznym – dziś jest, jutro go nie ma. Bijący organ nie konotuje tu żadnych uczuć. Steven i jego rodzina zachowują się bowiem jak dobrze naoliwione automaty; zachowujące się w wystudiowany – sztuczny sposób, zadowolone z osiągniętych pozycji społecznych, zaspokajające swoje podstawowe potrzeby fizjologiczne.
Lanthimos, który skroił swój scenariusz na modłę greckiej tragedii, rozsadza od wewnątrz bezpieczny i ciepły świat Stevena wprowadzając do niego element fatum. Czy można uciec przed przeznaczeniem w życiu doczesnym? Czym ono jest? Poczuciem winy, a może wyrzutami sumienia? To pytania, z którymi Lanthimos mógłby skonfrontować swoich bohaterów, ale nie może, bo czyni ich wolnymi od uczuć. Pozostawia za to dylematy do rozstrzygnięcia widzom.
Urszula Wolak