Urszula Wolak poleca: „W deszczowy dzień w Nowym Jorku”
Reżyseria: Woody Allen
Produkcja: USA
Oglądając w „W deszczowy dzień w Nowym Jorku” Woody'ego Allena, zdałam sobie sprawę, że mistrz amerykańskiej komedii intelektualnej już naprawdę nic nie musi. Nie musi pisać wybitnych scenariuszy, nie musi pogłębiać złożonych relacji damsko-męskich, nie musi też kreślić pełnokrwistych postaci. Wszystko to uczynił bowiem w takich arcydziełach jak „Annie Hall”, czy „Złote czasy radia”. Z powodzeniem i bez wyrzutów sumienia może więc odcinać kupony od swej twórczości, wciąż kręcąc filmy wprawiające widzów w dobry nastrój.
„W deszczowy dzień w Nowym Jorku”, choć nie dowodzi zwyżki formy Allena (na co od lat czekają jego wierni fani), ma w sobie wszystkie elementy składowe, za które kochamy reżysera: klimat nowojorskich ulic, cyniczne spojrzenie na zamożną klasę średnią, momentami pyszne dialogi podszyte, jak zwykle, nutą sarkazmu i standardy muzyki jazz gładko wpisane w lekką fabułę opowieści. Chyba najtrafniej będzie ją zamknąć w kategorii historii o dojrzewaniu… w trakcie pewnego deszczowego dnia w Nowym Jorku.
Trąci sentymentalizmem? Oczywiście. To w końcu współczesny Woody Allen; z bagażem doświadczeń, spełniony mąż i ojciec, który skończył 83 lat. Sentymentalizm płynie mu we krwi. Wyrazem tego jest portret Gatsby'ego, głównego bohatera „W deszczowy dzień...”. Neurotyczny chłopak ma okazję pokazać ukochanej, nieco głupiutkiej, Ashleigh swój rodzinny Nowy Jork. Niespodziewanie jednak ich ścieżki rozchodzą się i każde z osobna przeżywa własne przygody, pełne humoru i zwrotów akcji. Barwny korowód postaci tworzą: wypruty z chęci do życie i weny reżyser, obłudny scenarzysta, pewny siebie hollywoodzki gwiazdor i wyszczekana studentka. Tytuł zobowiązuje, więc jest i rozmarzony, skąpany w deszczu Nowy Jork. W takich okolicznościach Gatsby pozna siebie na nowo i przekona się, że żyje się tylko raz – „ale to wystarczy, jeśli tylko znajdzie się właściwą osobę” – twierdzi jedna z bohaterek.
Choć dawno już przestałam spodziewać się fajerwerków po współczesnych filmach Woody'ego Allena, nie opuściłam żadnej premiery mistrza. Nigdy bowiem nie był to czas stracony. Nie inaczej jest i w przypadku „W deszczowy dzień w Nowym Jorku”.