Jej strategia opiera się na szczerym i prostym przekazie doprawionym wybornym poczuciem humoru z lekką dozą absurdu, któremu nie brakuje smutnych i gorzkich puent. To opowieść o nas – kobietach. O naszych relacjach z ojcami, przyjaciółkami, kochankami i szefami. O kobietach, które ciężką pracą osiągają sukces opłacony zwykle bardzo wysoką ceną. I wreszcie to historia o ludziach, którzy potrafią nam uświadomić, co w życiu jest naprawdę ważne.
Ines opuściła rodzinny dom w Niemczech podejmując pracę w międzynarodowej korporacji w Rumunii. Kiedy jej ojciec uświadamia sobie, że utracił z córką pielęgnowaną niegdyś więź, postanawia ją odbudować. Zjawia się więc w jej zawodowym życiu niczym deus ex machina. Rozpoczyna, wbrew oczekiwaniom Ines, wyrafinowaną grę i pod tytułowym pseudonimem, burzy – tylko z pozoru – uporządkowany świat córki. Co dzieje się, gdy Niemcy wyjeżdżają do Rumunii? Jedno jest pewne – Maren Ade zręcznie burzy stereotypowy obraz swych rodaków. O tym jednak, jak to robi, musicie przekonać się na własne oczy.
Trwający niespełna trzy godziny film, galopuje do finału z zawrotną prędkością, zaskakując nas ze sceny na scenę. Rozwój fabularnych zdarzeń bywa momentami tak absurdalny, że na długo nie potrafimy wyjść ze zdumienia. To niewiarygodne! – myślimy podczas seansu – A jednak! Maren Ade i jej bohaterowie – choćbyśmy nie wiem jak próbowali się im oprzeć – kupują naszą wiarę w świat przedstawiony w „Tonim Erdmanie”. Nie chcemy, by opowiedziana w filmie historia kiedykolwiek dobiegła końca.
„Toni Erdmann” już stał się legendą zdobywając worek Europejskich Nagród Filmowych w najważniejszych kategoriach, które powędrowały m.in. do Maren Ade za reżyserię (Niemka jest pierwszą kobietą w historii, która otrzymała ten laur) i scenariusz oraz do dwójki jej znakomitych aktorów – Sandry Huller i Petera Simonischeka. A na tym przecież nie koniec. Oczami wyobraźni widzę, jak usłaną nagrodami drogę „Toniego Erdmanna” wieńczy Oscar. Innego scenariusza być nie może.
(Urszula Wolak/ko)