Przed tygodniem zakończyła się w Gdyni 38. edycja Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Uczestniczę w tej imprezie niemal od jej narodzin i – przyznam szczerze – nie przypominam sobie tak udanego wydania. Podkreślali to na każdym kroku obserwatorzy, twórcy, krytycy, a publiczność potwierdziła tłumną obecnością na projekcjach i częstym huraganem braw po ich zakończeniu. W trudnej sytuacji znalazło się jury, po prostu zabrakło nagród dla dobrych filmów. Było ich za wiele. Pośród najbardziej wyróżnionych filmowców znalazła się Małgośka Szumowska, autorka – nagrodzonego już w Berlinie, Dortmundzie, Zittau i Mediolanie – filmu „W imię…”. W Gdyni trafił do niej laur za najlepszą reżyserię, nagrodę za pierwszoplanową rolę męską otrzymał Andrzej Chyra, a sam film uhonorowano Srebrnymi Lwami (ex aequo z „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy, obsypanego niedawno nagrodami w Montrealu). Szumowska ponadto została uznana przez miesięcznik „Elle” – Gwiazdą Gwiazd.
Jej najnowszy film to przejmująca historia miłości niemożliwej. Bohaterem opowieści – i ofiarą – jest ksiądz: młody, sympatyczny, otwarty, pełen energii i wiary. Właśnie objął nową parafię, gdzie organizuje ośrodek dla młodzieży nieprzystosowanej społecznie. Jego dramat polega na tym, że uwiodło go uczucie (to, że do mężczyzny, jest – moim zdaniem – ważne, choć nie najważniejsze). Można sobie z tym poradzić, choćby zrzucając sutannę. Ale ksiądz Adam (w znakomitej interpretacji Andrzeja Chyry)… wierzy, i to z ogromnym oddaniem i żarliwością.
Film Szumowskiej to nie tylko interesująca opowieść z fantastyczną kreacją głównego bohatera. To także znakomite zdjęcia Michała Englerta, jej stałego operatora, korespondująca z nimi muzyka Pawła Mykietyna i Adama Walickiego, a także aktorstwo wysokiej próby – Mateusza Kościukiewicza (rola niemal niema), Tomasza Schuchardta, a zwłaszcza Łukasza Simlata.
„Zamierzałam zrobić film o miłości, wybierając na głównego bohatera księdza jako osobę skrajnie samotną. Tę samotność konfrontuję z kościelnym zakazem miłości fizycznej oraz piętnowaniem homoseksualizmu jako choroby. Tak rodzi się dramat w stylu antycznym” – wyznaje Szumowska. I dodaje: „Ksiądz Adam jest człowiekiem głęboko wierzącym, który zmaga się z własną seksualnością, ale także z brakiem bliskości. Tę samotność i pustkę – zarówno w wymiarze fizycznym, jak i psychicznym – może wypełnić tylko drugi człowiek”.