To bez wątpienia jedna z największych niespodzianek ostatnich miesięcy pośród tytułów wchodzących na ekrany naszych kin. Debiutancki film Anny Wieczur-Bluszcz, znanej dotychczas z dorobku teatralnego (głównie w legnickim Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej), skrzy się dowcipem, chwilami sentymentalną refleksją, a nade wszystko niezwykle trafną obserwacją naszej niedawnej rzeczywistości. I jeszcze ten cudowny klimat – jakby przeniesiony zza czeskiej miedzy – z sympatią do bohaterów swej opowieści, mimo iż często wady górują nad ich zaletami.
Akcja filmu obejmuje ostatnią dekadę PRL-u. Wieczur-Bluszcz nie patrzy na tamtą rzeczywistość ani martyrologicznie, ani magicznie, a zwyczajnie, dostrzegając blaski i cienie otaczającej bohatera prowincjonalnej rzeczywistości. Jej opowieść przypomina nieco poetyką – zanurzone w rodzimej prowincji – filmy Andrzeja Barańskiego. Także ciepłe spojrzenie na swych bohaterów jest charakterystyczne dla autora „Kobiety z prowincji”, „Kramarza” czy „Niech cię odleci mara”.
Grający ojca Kazika Przemysław Bluszcz, prywatnie mąż reżyserki filmu, ma w swej biografii piłkarski epizod. „Grywałem w B- czy C-klasowej Unii Dobryszyce, chodziłem na mecze dopiero co reaktywowanego RKS-u Radomsko czy GKS-u Bełchatów. Ale to nie było to… Lubiłem Widzew, kiedy jeszcze grali tam Boniek, Smolarek, Tłokiński, Surlit. Słynny Surlit, który walił bomby z wolnych. Zabawne jest to, że obok mojego liceum w Radomsku było technikum elektryczne, do którego chodził Sławek Majak – dziś były reprezentant Polski, kilka razy pograliśmy w piłeczkę na szkolnym boisku” – wspomina, przy okazji premiery filmu.
„Być jak Kazimierz Deyna” wygrał ubiegłoroczną edycję Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”, gdzie nagrody otrzymali także Tomasz Naumiuk za zdjęcia i Gabriela Muskała za najlepszą rolę żeńską. Na ekrany naszych kin wchodzi dopiero teraz, bo dopiero teraz zainteresował się nim jeden z dystrybutorów, nawiasem mówiąc, który niedawno pojawił się na naszym rynku, zaznaczając swą obecność znakomitą „Drogówką” Wojtka Smarzowskiego.
Jerzy Armata