Wiemy już jaki tytuł będzie reprezentował Polskę w tegorocznym wyścigu oscarowym. Najnowszy film Damiana Kocura, twórcy głośnego „Chleba i soli”, to opowieść o ukraińskiej rodzinie, którą wieść o ataku rosyjskich wojsk zaskakuje w trakcie wakacji na Teneryfie. Sofia, Anastasiia, Roman i Fedir z turystów stają się uchodźcami. Choć językiem opowieści jest ukraiński, film jest w pełni polską produkcją filmową. Czy to nie za wcześnie by opowiadać o trwającej w Ukrainie wojnie przy pomocy filmów fabularnych? Między innymi na to pytanie odpowiada ukraiński aktor Roman Lutskyi. O szczegółach pracy nad filmem mówi Tadeuszowi Markowi reżyser - Damian Kocur.
„Pod wulkanem” Damiana Kocura to film subtelny. Choć reżyser i scenarzysta bezpośrednio nawiązuje do trwającej w Ukrainie wojny, nie czyni z niej jedynego tematu. Wojna staje się tutaj punktem wyjścia do przeprowadzenia wnikliwego studium rodziny w kryzysie swoistej bezdomności narodowej a także w kryzysie relacyjnym. - Ten scenariusz powstawał za sprawą członków i członkiń obsady, ich własnych historii, które spotkały się ze sobą na planie. Kino to zawsze opowieść o relacjach – mówił w trakcie dzisiejszej konferencji prasowej reżyser. Tłumaczył w ten sposób swój sposób na robienie kina, które zdaniem Kocura nie ma być jedynie dokładaniem obrazu do tekstu, chodzi o powołanie całkiem nowego bytu utkanego z emocji.
Zapytany o kandydaturę „Pod wulkanem” do Oscara, reżyser wskazał, że mimo radości postrzega to jako osobiste obciążenie:
Kiedy ta informacja do nas spłynęła, to ja oczywiście byłem bardzo szczęśliwy. No ale wiem, z czym się to wiąże też. (…) Dla producentów to jest radość, dla mnie obciążenie. Ja nie zrobiłem filmu po to, żeby mieć nominację do Oscara. Jeśli mam być szczery, to mi się nie chce jeździć teraz i promować tego filmu, bo to nie jest część mojej pracy jako reżysera. Ja nie jestem od marketingu, (…) nie jestem od spełnienia oczekiwań. Jestem od robienia rzeczy, które lubię, które kocham, w które wierzę. (…) Więc dla mnie to jest obciążenie. Satysfakcją jest dla mnie robienie kina. I czasami celebracja tego po prostu z przyjaciółmi na festiwalach.
- Damian Kocur
O tym jakie kino chce Damian Kocur robić - pytał reżysera Tadeusz Marek.
Posłuchaj rozmowy Tadeusza Marka z Damianem Kocurem.
Tadeusz Marek: Chciałbym z tobą trochę pogadać o robieniu kina. Zaintrygowało mnie wczoraj w trakcie konferencji prasowej, kiedy powiedziałeś, że do kina nie można podchodzić zbyt zawodowo, dlatego że kino to jest praca na relacjach. Chciałbym, żebyś to trochę rozwinął.
Damian Kocur: Dla mnie ważne jest to, że kino nie jest tylko reprezentacją wizualną tekstu. Powstaje scenariusz, organizujemy obsadę i później realizujemy i fotografujemy ten tekst – nie o to chodzi. Ja się staram jakoś do tego kina podchodzić tak i robić je w taki sposób, że ono staje się trochę takim żywym tworem, który się tworzy na planie. A do tego, żeby się coś wytworzyło na planie, do tego, żeby ktoś się otworzył, wpuścił jakieś swoje emocje, jakieś swoje historie, jakieś doświadczenia, potrzebna jest po prostu jakaś taka dobra przestrzeń, taka platforma bezpieczeństwa i odwagi do tego, żeby po prostu się otworzyć, do zbudowania tej odwagi i do tego poczucia bezpieczeństwa jest potrzebna dobra relacja z ludźmi, którzy ten film robią, szczególnie z aktorami. Stworzenie im tej komfortowej, bezpiecznej przestrzeni sprawia, że wpuszczają w ten film swoje rzeczy. Więc nawet jeśli to są aktorzy zawodowi w moim przypadku...
Ale nie zawsze przecież.
No tak, najczęściej nie są. Ten film był wydaje mi się dosyć wyjątkowy, dlatego że to był trudny film też aktorsko, chociaż główną bohaterką jest szesnastoletnia dziewczyna Sofiia Berezovska, która nie miała wcześniej styczności z kamerą. Natomiast mój sposób pracy z tymi ludźmi był analogiczny do tego, jak pracuje z niezawodowcami.
To znaczy?
Przede wszystkim oni praktycznie do końca etapu przygotowań nie dostali w ogóle scenariusza. Wiedzieli o czym jest story, ale nie chciałem im dawać tekstu, żeby po prostu się jakoś nie przygotowywali, żeby nie interpretowali.
Żeby tekst narodził się w akcji?
Tekst czasami się rodzi w ogóle na poziomie jakby jakiejś obserwacji, improwizacji, ale przede wszystkim ja jakby oczekuję, żeby oni reagowali na poziomie dialogu, we właściwy dla siebie sposób, niekoniecznie w sposób, który mi się wydawał na papierze właściwy dla bohatera.
Czyli to jest opowieść trochę o zaufaniu tym ludziom, z którymi pracujesz, nie? No bo to wymaga tego, żeby trochę powściągnąć ego i nie wejść w taki tryb omnipotencji. To znaczy ja wiem najlepiej, ja mam wizję i tyle, i róbcie co każę.
Ja w jakiś sposób muszę mieć przynajmniej wobec siebie to uczucie omnipotencji, dlatego że finalnie odpowiadam za ostateczny kształt tego filmu. Natomiast ta treść, która wypełnia tę ideę, która jest gdzieś po mojej stronie, no jakby zostawiam dużo przestrzeni do wypełniania tej treści moim aktorom także. Ale nie tylko aktorom, bo to też jest czasami montażysta, czy to jest operator. Jestem bardzo otwarty na to, co się dzieje na planie, co słyszę i jakby implementuję te rzeczy, te pomysły jakby na bieżąco.
Na zdjęciu od lewej: Damian Kocur, Krepel, Tadeusz Marek
Bardzo wymowne jest to, że powiedziałeś poniekąd, że casting został zamknięty w momencie, w którym aktorka wcielająca się w postać Anastazji w trakcie spotkania powiedziała: nie poprzestawajmy na kawie, tylko chodźmy jeszcze na obiad.
Ja wtedy poczułem, że to jest dobry match, że ci ludzie po prostu dobrze działają ze sobą i ze mną. Poczułem tam dobre emocje i uznałem, że chciałbym z tymi ludźmi po prostu zrobić film. Dla mnie film jest o właśnie relacjach, ale też jednak trzeba z tymi ludźmi spędzić trochę czasu na planie, a spędzenie z kimś czasu, za kim nie przepadamy, no bywa czasami po prostu jakby energetycznie uciążliwe, a film sam w sobie pochłania wiele energii, więc jeszcze dbanie o to, żeby znieść czyjąś obecność, kogoś, kogo się nie znosi, no to już jest zbyt duży wysiłek.
To ja jestem w takim razie ciekaw, jak się tworzy komfortowe warunki, takie, które pozwalają człowiekowi trochę pogmerać w sobie, w takiej sytuacji, w której robisz film o wojnie, a ludzie, z którymi pracujesz na co dzień mieszkają na tych terenach, które tą wojną są pochłonięte.
Nie powiedziałbym, że wchodzę w rolę terapeuty, no bo nie jestem od tego, natomiast daję tym ludziom takie poczucie, że każda emocja, która się pojawi nie jest przeze mnie w żaden sposób oceniana. Pojawia się, więc jest i jest dobra. I wiesz, z mojego doświadczenia wynika, że przy tej takiej kompletnej atrofii w ogóle relacji międzyludzkich i kontaktu, które są spowodowane głównie przez internet, wydaje mi się, że sytuacja, w której się spotyka drugiego człowieka, to jest ta sytuacja, w której bardzo często ludzie mają ogromną potrzebę dzielenia się swoimi doświadczeniami, swoimi emocjami, swoimi historiami. Ja im po prostu na to pozwalam i widzę, że ludzie mają generalnie w sobie taką otwartość dzielenia się z ważnymi dla siebie rzeczami.
To jest potrzeba bycia wysłuchanym trochę, nie? I to jest trochę tak, że jak rozumiem, ty dostrzegłeś w takiej sytuacji, w której dajesz człowiekowi wysłuchanie, że on automatycznie daje też więcej z siebie i ty ostatecznie także na tym korzystasz.
Wiesz co, wydaje mi się, że na tym korzysta też widz, bo dostaje coś, co przynajmniej sprawia wrażenie czegoś bardzo autentycznego. Więc dla mnie to jest ważne. Jeśli robię film z gatunku, powiedzmy, realizmu, czyli zależy mi na pewnej wiarygodności, to te historie, które są prawdziwymi historiami aktorów po prostu dają ten nastrój.
Po co ci była Teneryfa do tego, żeby opowiedzieć o wojnie?
Wiesz, wydaje mi się, że każdy szczery film, każdy dobry film wychodzi z jakiegoś miejsca, w którym jest jakaś szczerość wobec własnych emocji (reżysera – przyp. red.), to znaczy jakby w bardziej lub mniej świadomy sposób. Więc w moim przypadku to było tak, że po wybuchu wojny, towarzyszyło mi poczucie jakiejś bezradności wobec tego, co się dzieje, jednocześnie takie poczucie, wiesz, takie nieznośne poczucie komfortu, że jestem w miejscu, które jest bezpieczne…
Ale równocześnie nie chcę się z niego ruszać…
No wiesz, nie mam w sobie tej brawury, żeby się z niego ruszyć, nie? Więc postanowiłem moich bohaterów położyć w tej samej sytuacji, ale jednak chciałem, żeby to byli Ukraińcy, żeby to były bezpośrednie ofiary tej agresji, więc to, co zrobiłem, to przemieściłem ich w taką geograficznie bezpieczną pozycję. Gdzieś daleko od kraju. Więc połączyłem chyba te perspektywy po prostu, tego poczucia bezpieczeństwa takiego fizycznego, jednak z tym niepokojem w ogóle społecznym, który doskwiera nam w Europie, w Polsce - ciągle mamy groźby, że dojdzie do jakiejś trzeciej wojny światowej i tak dalej. Pewną inspiracją był też artykuł, pamiętam, w jakimś czasopiśmie, w jakiejś gazecie o właśnie ukraińskich rodzinach, które musiały się mierzyć z tym, że loty zostały odwołane, anulowane, a obok siedzieli Rosjanie. I takich historii słyszałem dziesiątki i to z nich zbudowałem scenariusz filmu. (...)
Jestem ciekaw, co ta historia zrobiła tobie? (...)
Dowiedziałem się na pewno, że jestem w stanie zrobić film w każdym języku, którego nie znam i zrobić go dobrze i zrobić go wiarygodnie, bo ukraińskiego też w dalszym ciągu nie znam. Więc ten film nauczył mnie tego, że prawda nie leży w słowie.
To w czym leży prawda?
Wiesz, wydaje mi się, że to się po prostu czuje, jak się dobrze obserwuje ludzi, codzienność. Ja na przykład wiem, kiedy ludzie kłamią i nawet jeśli opowiadają rzeczy, które według nich są prawdziwe, to ja i tak wiem, że po prostu kłamią. No nie wiem, mam taką umiejętność, która wynika prawdopodobnie nie z jakiegoś wyjątkowego daru, tylko po prostu z tego, że ja się przyglądam ludziom, obserwuję. Prawda leży w geście, prawda leży w melodii, ale nie w słowie.
W Radiu Kraków rozmawiamy z Romanem Lutskyim – ukraińskim aktorem na co dzień mieszkającym w Iwano-Frankiwsku.
Tadeusz Marek: „Pod wulkanem” to jest filmowa opowieść o wojnie. Jednak opowieść niekonwencjonalna.
To film o tym co wojna ze sobą niesie, co powoduje ludziom. Jedną rzeczą jest to, co widzimy w telewizji, drugą to, co czyni to ludziom. W „Pod wulkanem” opowiadamy także o „wojnie” w rodzinie. Mam na swoim koncie doświadczenie takiej wojny na kilku płaszczyznach. Ludzie stają się inni.
Zastanawiam się, co to znaczy dla ukraińskiego aktora zagrać w filmie o trwającej wojnie.
W Ukrainie powstają filmy o wojnie, myślę, że szybko nastanie czas, w którym i inne państwa zaczną tworzyć filmy na ten temat. Będą zbierać kasę. Być może sprawi to, że będziemy musieli doświadczać tego wszystkiego ponownie. Ale taki niestety jest świat. Myślę, że to, czego potrzeba teraz najbardziej, to porządne dokumenty – to one pokazują fakty i zbornie, a to zbrodnie straszne. Filmy fabularne mają tendencję do mistyfikacji i zaokrąglania tych trudnych wątków. Musimy wspierać kino dokumentalne albo na przykład takie, jako tutaj u Damiana: historie intymne, wnikające w głąb człowieka i pokazujące w ten sposób konsekwencje wojny. Niemniej to nie ma być kino akcji.
No właśnie, jestem ciekaw, jak w takim razie fabularnie opowiadać o wojnie w Ukrainie i czy w ogóle to jest ten moment, kiedy należy to robić, czy być może trzeba jeszcze trochę poczekać?
Zawsze poczekać jest lepiej z filmami fabularnymi, ponieważ teraz czas dla dokumentalnych filmów.
Roman Lutyski dodał także, że „Pod wulkanem” to „jego film”, film, w którym jest prawda o nim samym i jego przeżyciach. Co istotne, opowiadanie prawdy o wojnie nie potrzebuje w filmie Kocura kadrów zbombardowanych domów i wystrzałów z karabinów. „Pod wulkanem” to bowiem film o wojnie, w którym wojna ani przez sekundę nie pojawia się na ekranie wprost.
Posłuchaj fragmentu rozmowy
Pełne rozmowy z twórcami już w najbliższy piątek w porannym programie Radia Kraków Kultura a także w Magazynie Filmowym.
Pod każdym materiałem na naszej stronie dostępny jest przycisk, dzięki któremu możecie Państwo wysyłać maile z
opiniami. Wszystkie będą skrupulatnie czytane i nie pozostaną bez reakcji.
Zapraszamy również do kontaktu z nami poprzez SMS - 4080, telefonicznie (12 200 33 33 – antena,12 630 60 00 –
recepcja), a także na nasz profil na
Facebooku oraz
Twitterze
Radio Kraków informuje,
iż od dnia 25 maja 2018 roku wprowadza aktualizację polityki prywatności i zabezpieczeń w zakresie przetwarzania
danych osobowych. Niniejsza informacja ma na celu zapoznanie osoby korzystające z Portalu Radia Kraków oraz
słuchaczy Radia Kraków ze szczegółami stosowanych przez Radio Kraków technologii oraz z przepisami o ochronie
danych osobowych, obowiązujących od dnia 25 maja 2018 roku. Zapraszamy do zapoznania się z informacjami
zawartymi w Polityce Prywatności.