Finałowy koncert Polish Icons miał być jednocześnie podsumowaniem 10-letniej historii festiwalu Sacrum Profanum i otwarciem nowego rozdziału krakowskiej imprezy. Mieszając muzyczne światy, zestawiając estetyki, konfrontując twórców z kręgów akademickich z artystami sceny alternatywnej, Filip Berkowicz wskazał kierunek, który będzie w najbliższych latach na festiwalu dominował, dał znak, że rezygnuje z misyjnego przedstawiania muzyki niełatwej, ale artystycznie zaawansowanej i będzie eksplorował spektakularne dźwiękowe pogranicza. Czy jest to słuszne założenie, czas pokaże, bo eksperymenty łączące stylistyczne antypody mogą być tyleż ożywcze i inspirujące, co ryzykowne i miałkie.
Sobotni koncert podzielony był na cztery części. Każdej z nich patronował jeden z wielkich polskich kompozytorów. Wieczór otworzyła muzyka Krzysztofa Pendereckiego. W wykonaniu Kronos Quartet zabrzmiał “I Kwartet smyczkowy”, radykalny w doborze środków, agresywny w brzmieniu, pozbawiony wątków melodycznych. DJ Vadim, który jako pierwszy miał wariować na podanym materiale nie sprostał zadaniu. Poza kilkoma zapożyczonymi z utworu dźwiękami, połączonymi z banalnymi bitami, z setu DJa Vadima zionęło pustką. Honor uratował reaktywowany duet Skalpel. Karmiąc się dźwiękami różnych kompozycji Pendereckiego, a także jego własnym głosem, pokazał dziełko nieco ironiczne, z dystansem traktujące muzykę ikony światowej awangardy, a zarazem niezwykle inspirujące.
"Polish Icons" (fot. W. Wandzel)
Najtrudniejszym zadaniem dla didżejów okazała się twórczość Witolda Lutosławskiego. Po polifonicznie pomyślanym fragmencie “Kwartetu smyczkowego” polskiego kompozytora miejsce za komputerami zajął King Cannibal. Co ważne, nie epatował rytmem, nie poszedł w stronę banalnych bitów. Raczej skupił się na brzmieniu, a wykorzystując pojedyncze dźwięki, motywy, fragmenty fraz, kompilował ciekawe kolorystycznie zestroje. Duet Skalpel tym razem nie zachwycił. Klubową aurę setu urozmaicał wyimkami z “Kwartetu” i zabawą z nazwiska kompozytora.
Na finał Kronos Quartet wykonał opracowanie “Orawy” Wojciecha Kilara. Niestety amerykański zespół rozczarował. Muzycy wprawdzie oddali ducha góralskiej nuty, ale sporo nieczystości, brak precyzji rytmicznej i zbyt szybkie tempo nie ułatwiały odbioru. DJ Food najpierw zaproponował muzykę przenikliwą, o ostrych brzmieniach, zatopionych w dużym pogłosie, potem manipulował intonacją Kilarowskich współbrzmień, całość kończąc tanecznym rytmem. Skalpel z kolei aranżował fragmenty ”Orawy”, zmieniał ich kontekst, czasy trwania, intonację.
Słowem, był to koncert ciekawy, z dużą dawką interesujących rozwiązań, ale bynajmniej nie zaskakujących. Eksperymenty tego typu w muzyce ostatnich dekad nie są niczym zadziwiającym. Podobnie jak fakt, że popkultura od dawna plądrowała przestrzeń twórczości najnowszej kompozytorów z kręgów akademickich. Wystarczy wspomnieć inspiracje Stockhausenem, do których przyznaje się Kraftwerk, podglądanie Steve’a Reicha przez Briana Eno czy muzyków jazzowych, dla których Krzysztof Penderecki na początku lat 70. napisał “Actions”...
Daniel Cichy