Ciekawa jest geneza tekstu Jeana Cocteau, francuskiego poety, dramaturga i reżysera. Powstał on na prośbę zaprzyjaźnionych z autorem aktorek, które uważały, że nie ma tekstu, który w pełni mógłby pokazać ich możliwości na scenie. No i napisał Jean Cocteau o miłości, o rozpaczy, o tęsknocie, o walce by zatrzymać kochanka. Już ten wachlarz emocji zawarty w tym tekście daje ogromne szanse aktorce, by mogła zaprezentować zawodowy warsztat. Bo tu trzeba umieć nie tylko zbudować nastrój, odpowiednio go utrzymać, podsycać, ale też przede wszystkim zmieniać.
Tekst Jeana Cocteau powstał w 1930 roku i jest historią kobiety, która rozmawia z nieobecnym kochankiem. Jak mówiła w jednym z wywiadów Małgorzata Krzysica: nieobecność partnera można różnie interpretować, bo właściwie nie wiadomo czy on ją porzucił, czy umarł. Jednak oglądając ten spektakl miałam poczucie, że słucham kobiety, która została porzucona, gdyż zbyt mało było w jej słowach skargi na los. Spektakl można określić jako pewnego rodzaju studium psychologiczne samotnej kobiety; studium pełne emocji: bólu, rozpaczy, złości, ale też i pogodzenia się z losem.
Monodram, to według mnie jedna z najtrudniejszych form dla aktora. Jest się samemu na scenie przez całe przedstawienie, nie można odpocząć ani przez chwilę, czy też „schować” się za partnera na scenie. Trzeba trzymać publiczność w skupieniu, cały czas przyciągać uwagę słowem, milczeniem, gestem, ruchem, spojrzeniem. W tym przedstawieniu, oprócz słów i obrazów wideo są przede wszystkim piosenki i to nie byle jakie, bo przeboje Edith Piaf, francuskiej legendy.
Do dziś Edith Piaf, która została uznana za najważniejszą artystkę francuską XX wieku, wzrusza swoimi nagraniami. Bo też słynęła z wielkiej ekspresji i dramatyzmu w wykonywaniu piosenek, co słychać w każdej jej frazie. Miała chropowaty głos, niezwykle mocny, co kontrastowało z jej drobną sylwetką. Gdziekolwiek była fascynowała widzów, wszystko jedno czy w paryskiej Olympii, czy też USA, gdzie odnosiła spore sukcesy.
Była niezwykła, ale popularności dodawała jej legenda, związana nie tylko z jej przeszłością – przypomnę, że była wychowana przez babcię, która prowadziła dom publiczny, a w jej wychowaniu pomagały tamtejsze prostytutki – ale i teraźniejszością, a dokładnie z jej życiem uczuciowym. Do miłości nie miała szczęścia. Kochała gwałtownie, mocno, namiętnie i nieszczęśliwie. O jej nieudanych związkach było głośno w prasie. Dramatyzm jej występów wzmagały informacje o chorobie nowotworowej, z którą walczyła i przegrała, mając 48 lat. Ciekawe, że Piaf przyjaźniła się Jeanem Cocteau, który zmarł na atak serca 11 października 1963 roku, dzień po jej śmierci! Niektórzy twierdzą, że śmierć poety mogła mieć związek z otrzymaniem wiadomości o odejściu przyjaciółki.
Zmierzenie się z repertuarem Edith Piaf zawsze jest wielkim wokalnym wyzwaniem. Na scenie „Pod Ratuszem” to zadanie świetnie wykonuje Małgorzata Krzysica, absolwentka PWST w Krakowie oraz Krakowskiej Szkoły Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Monodram został tak pomyślany, że zaplanowane zostało pięć monologów i 13 piosenek. I tu rzeczywiście piosenki Piaf idealnie wpisują się w ten tekst. Dlatego, że niosą w sobie ogromny ładunek, bólu, rozpaczy, samotności, gniewu.
Wśród nich znajdują się zarówno te utwory najbardziej znane, jak i mniej popularne. I tak usłyszymy w spektaklu takie piosenki jak m.in.: „Padam, padam”, „Milord”, „Mój Boże”, „Świat w kolorach”, „Hymn miłości”, „Nie żal mi”. Te przeboje brzmią w języku polskim w tłumaczeniu Marcina Sosnowskiego, Andrzeja Ozgi (najwięcej) ale także autorką niektórych tekstów jest Małgorzata Krzysica.
Wszystkie te utwory doskonale znamy a oryginalne brzmienia mamy w uszach. I z tego powodu jestem pełna uznania dla Małgorzaty Krzysicy. Jej głos czasem brzmi jak głos Piaf, ten tembr, to drżenie tak charakterystyczne dla francuskiego języka i tutaj da się usłyszeć. Mimo że po polsku, to brzmi czasem jak po francusku.
Poza tym aranżacja muzyczna Abla Korzeniowskiego – potężna, rozbuchana, w typowo hollywoodzkim stylu – nie jest łatwa do śpiewania. Te podkłady wymagają dużych umiejętności wokalnych, bo są często zwodnicze, w innym metrum, napisane trochę jakby pod włos. To po prostu wokalna ostra jazda, gdzie Małgorzata Krzysica radzi sobie świetnie.
Na spektaklu, na którym byłam publiczność zgotowała artystce owację na stojąco. To o czymś świadczy. Warto się wybrać, polecam!