Po twórczość Stanisława Lema filmowcy sięgają bardzo często,najczęściej – niestety – z miernymi rezultatami. Takiego zdania był sam pisarz, no może z wyjątkiem „Przekładańca” Andrzeja Wajdy z Bogumiłem Kobielą w roli tytułowej, choć ten film i tak uważał za bardziej wajdowski niż swój. „Solaris” Andrieja Tarkowskiego wręcz nienawidził, o innych ekranizacjach nie chciał się w ogóle wypowiadać, uważając, że szkoda i czasu, i słów. W dość ciężkiej więc znalazłem się sytuacji przed ośmiu laty, kiedy umówiłem się z nim na rozmowę, w której chciałem głównie pogadać o filmach inspirowanych jego książkami.

Myślę, że teraz sytuację miałbym trochę łatwiejszą. Sądzę bowiem, że „Kongres” Ariego Folmana mógłby przypaść krakowskiemu pisarzowi do gustu. Izraelskiego reżysera (notabene z polskim paszportem, jego dziadkowie pochodzili spod Łodzi) znamy już z przejmującego „Walca z Baszirem”, pełnego poezji, ale i życiowej prozy niezwykle subiektywnego animowanego dokumentu poświęconego wojnie w Libanie roku 1982, w której artysta brał udział jako żołnierz armii izraelskiej.

Tym razem Folman sięga po literaturę. I po aktorów także . Film jest bowiem kolażem aktorsko-animowanym, zainspirowanym Lemowskim „Kongresem futurologicznym”. W roli głównej wystąpiła Robin Wright, pamiętna narzeczona Forresta Gumpa, a partnerują jej Harvey Keitel, Paul Giamatti, Jon Hamm i Danny Huston. Warto wspomnieć, że za stronę wizualną filmu Folmana odpowiadają polscy twórcy: autorem zdjęć jest Michał Englert, a sekwencje animowane są dziełem bielskiego Orange Studio. Amerykańska aktorka gra tu samą siebie. Mieszka sobie gdzieś na odludziu z dwójką dorastających dzieci, a tu nagle i niespodziewanie otrzymuje dość zaskakującą propozycję od potężnego hollywoodzkiego studia: dzięki nowatorskiej technologii zostanie zeskanowana i od tej chwili wszystkie jej przyszłe role zagra nie ona, a jej wirtualna kopia… Nie trzeba się więc będzie naużerać na planie, kasa spadnie z nieba, a i czasu dla siebie i najbliższych będzie miała co niemiara.

„«Kongres» to animacja należąca do fantastyki i futuryzmu, ale również wołanie o pomoc i głęboki krzyk nostalgii za kinem «w starym stylu», które tak dobrze znamy i kochamy” – wyznaje izraelski artysta.

Jerzy Armata