Jej ostatnie lata, to było ciągłe zmaganie się ze sobą; z samotnością, z próbą samobójczą, z własnymi lękami, z brakiem pewności siebie, z bezsennością – co zagłuszała narkotykami. Umierała rano, w swoim łóżku. Gdy po 15 minutach od wezwania pojawił się w mieszkaniu lekarz, już nie żyła. Urna z jej prochami została złożona na paryskim Cmentarzu Père-Lachaise; choć część jej prochów – zgodnie z jej życzeniem – rozsypano nad Morzem Egejskim, niedaleko jońskiej wyspy Skorpios, gdzie został pochowany Aristotelis Onassis, największa miłość jej życia.
Maria Callas (czyli Cecilia Sophia Anna Maria Kalogeropoulou, bo tak brzmiało prawdziwe nazwisko), śpiewała na największych scenach świata m.in.: mediolańskiej La Scali, londyńskiej Covent Garden, nowojorskiej Metropolitan Opera, pracowała w operze z legendami, m.in.: Viscontim, Zeffirellim, Karajanem, Toscaninim. Była na szczycie, osiągnęła zawodowo wszystko. Wielbiona przez monarchów, prezydentów, premierów stała się ikoną kultury. Żyła ciągle w świetle telewizyjnych kamer, które rejestrowały jej każdy ruch. Jej popularność można porównać z dzisiejszą popularnością największych gwiazd piłki nożnej. Nawet jej wieloletni romans z Onassisem, za który zapłaciła stratą głosu, zejściem ze sceny i depresją, rozgrywał się na oczach całego świata.
Miała niezwykłe cechy, które są bardzo cenne na scenie: przede wszystkim piękny głos, zresztą pisała o nim przez duże G, a to już świadczy o jej podejściu do niego. Ponadto była niezwykle pracowita, bardzo ambitna, bezkompromisowa – co wynikało z jej perfekcyjności; ale przede wszystkim była doskonałą aktorką. I pod tym względem zrewolucjonizowała operę. Dzięki niej opera – jako gatunek – stała się teatrem dramatycznym. Jej bohaterki były targane wielkimi emocjami. Bo dysponując doskonałą techniką, potrafiła w niezwykle przejmujący sposób wypełniać arie emocjami. A przez to kreowane przez nią postaci stawały się bardziej prawdziwe, bardziej ludzkie, a ich dramaty niezwykle przejmujące.
Choć urodziła się w Nowym Jorku, 2 grudnia 1923 roku, w rodzinie emigrantów, to po rozpadnięciu się małżeństwa rodziców wróciła z matką do Aten, gdzie mieszkała do końca wojny. W 1941 roku zaśpiewała po raz pierwszy partię tytułową w "Tosce" i stała się w wieku 17 lat, niemal z dnia na dzień jedną z czołowych śpiewaczek greckich. W 1945 roku wyemigrowała do USA. Ale to dopiero jej występ w roli Giocondy, w 1947 roku w słynnej Arena di Verona, wywołał ogromne wrażenie publiczności, a jej kariera nabrała wtedy rozpędu. Upomniały się o nią największe sceny świata. Do dziś jej kreacje pozostają niedoścignionym wzorem dla kolejnych pokoleń śpiewaczek. Wystarczy tu wymienić takie opery jak „Łucja z Lamermoor” (Łucja) Donizettiego; „Cyrulik sewilski” (Rozyna) Rossiniego, „Norma” (rola tytułowa) i Lunatyczka (Amina) – Belliniego; „Aida” (rola tytułowa) czy „Traviata” (Violetta) i „Rigoletto” (Gilda) Verdiego; „Madame Butterfly” (Cio-cio-san) Pucciniego – tu Maria Callas ciągle nie ma sobie równych. Sięgała także po opery Wagnera. Dała się poznać np. jako Brunhilda z „Walkirii” i nie bała się dzieł barokowych np.: występując w tytułowej roli w „Alceście” Glucka.
To właśnie ta wielka rozpiętość jej repertuaru fascynowała: od partii wagnerowskich do koloraturowych. Największe sukcesy odnosiła jednak w wielkich partiach przeznaczonych dla sopranu dramatycznego (Medea, Lady Makbet, Norma, Toska) i belcantowych partiach wymagających znakomitej techniki, wręcz cyrkowych umiejętności (Łucja, Amina, Elwira, Anna Boleyn).
Maria Callas słynęła z gwałtownego charakteru. Uważana była za gwiazdę, ale niezwykle kapryśną, która potrafiła zerwać przedstawienie z byle powodu, kompletnie nie licząc się z publicznością. W 1958 wdarła się na pierwsze strony gazet, kiedy niezadowolona z chłodnej reakcji publiczności, spowodowanej jej niedyspozycją, przerwała po pierwszym akcie spektakl „Normy” i odmówiła powrotu na scenę. Nie przeszkadzało jej to, że na widowni zasiadał prezydent Włoch.
Kariera Marii Callas była krótka, trwała raptem kilkanaście lat. Na szczęście pozostały nagrania. Artystka miała przez 15 lat podpisany kontrakt z EMI, przez co wydała wiele płyt, na których znalazły się opery, recitale i arie. Co ciekawe, wytwórnia wznawia te nagrania uzupełniając je co chwilę nowymi ,pirackimi, skupowanymi na rynku. I tak 14 lat temu z okazji 30. rocznicy jej śmierci EMI wydała 70-płytowy box.
Choć minęły 44 lata od śmierci, Maria Callas jest mocno obecna w kulturze. Napisano o niej wiele książek, powstało wiele filmów. Np. trzy lata temu mogliśmy obejrzeć w kinach film dokumentalny Toma Volfa „Maria Callas” pełen archiwalnych zdjęć i nagrań. Sześć lat temu oficyna Znak wydała biografię artystki autorstwa Anne Edwards.
Powstał też spektakl „CALLAS. Master class”, opowiadający o wokalny kursie mistrzowskim, jaki Callas prowadziła na początku lat 70. w najsłynniejszej uczelni muzycznej - Juilliard School. W ramach tegorocznego 54. Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju obejrzałam ten spektakl w inscenizacji Opery Śląskiej w Bytomiu. To bardzo ciekawe przedstawienie wyreżyserowane przez Roberta Talarczyka, bardzo prawdziwe i bardzo wzruszające. Każdy kto pragnie wejść w świat opery powinien je obejrzeć, bo pokazuje prawdziwą stronę życia największej gwiazdy opery XX wieku i cenę jaką musiała zapłacić za całkowite poświęcenie się sztuce.
W tytułową postać wcieliła się Joanna Kściuczyk-Jędrusik. Efekty okazały się znakomite i w jej wykonaniu Callas aż porażała chłodem, goryczą, choć z czasem można zauważyć, że pod lodową powłoką kryje się wrażliwa, pragnąca miłości i uznania artystka.
Maria Callas była piękną, zjawiskową kobietą o niezwykłej urodzie, obdarzoną fascynującą osobowością sceniczną. Miała w sobie wiele sprzeczności była wrażliwa i bezwzględna, delikatna i bezkompromisowa. Chyba najlepiej oddaje jej charakter tytuł książki, której autorem jest Alfonso Signorini - „Zbyt dumna, zbyt krucha”. Tak, ona była zbyt dumna i zbyt krucha by utrzymać się na szczycie przez wiele lat i by udźwignąć swoją popularność.