W roli Juliana Sorela Vitalik Havryla, fot. Mateusz Skwarczek, mat. prasowe teatru
Spektakl w Łaźni jest adaptacją XIX-wiecznej powieści, która ze względu na swój antyklerykalizm znalazła się w Indeksie ksiąg zakazanych, publikowanym przez Kościół katolicki. Jej bohaterem jest Julian Sorel, syn ubogiego cieśli (sic!) z niewielkiego miasteczka Verrières, marzący o awansie społecznym. Akcja toczy się w latach 1820–1830, czyli w okresie Restauracji we Francji i przedstawia losy młodego człowieka, który wspina się po szczeblach społecznej drabiny w czasach politycznych napięć i zmian. Przez chwilę studiuje w seminarium, zostaje guwernerem dzieci burmistrza, potem zaś otrzymuje posadę sekretarza bogatego i wpływowego markiza de la Mole w Paryżu. Jednocześnie uwodzi żonę tego pierwszego oraz córkę drugiego. Sprowokowany, strzela do porzuconej kochanki i choć jej nie zabija, skazany zostaje na śmierć.
Nowe przedstawienie Szydłowskiego uzmysławia mi, że reżyser od dawna gustuje w grubych powieściach, a jego zainteresowanie arcydziełem francuskiego realizmu, naturalnie wpisuje się w narracyjny zwrot w teatrze, a nawet trochę go wyprzedza. Inscenizował już m.in modną ponad pół wieku temu powieść Alberta Moravii "Konformista", czy "Śnieg" noblisty Orhana Pamuka. To bardzo różne teksty, ale łączy je istotność podejmowanych przez autorów tematów, a także postaci głównego bohatera - trochę wyobcowanego, wrażliwego, ale w gruncie rzeczy ani żadnego herosa, ani tytana. Ta zwodnicza zwyczajność daje współczesnemu widzowi zaskakująco głęboki wgląd w ich codzienne (tak, jak i nasze, też przecież nieheroiczne zazwyczaj) decyzje i wybory.
Zanim bohater "Czerwonego i czarnego" Julian Sorel zjawi się na scenie, wszystko będzie jasne. Z jego obciętą głową (niczym w pamiętnym widowisku z okazji ceremonii otwarcia igrzysk w Paryżu) groteskowo dialoguje dawny przyjaciel, odradzając wybór ambitnej życiowej drogi. Ale rady nie zostały przyjęte, Sorel wypełni przeznaczenie, trafi na szafot. Kiedy usłyszałam, że rolę Sorela zagra Vitalik Havryla, wiedziałam, że ten niezwykły młody aktor oświetli swoją niepokojącą, hipnotyzującą obecnością całe przedstawienie "Czerwonego i czarnego". Będzie jak supernowa, gwiazda, która eksploduje, a potem szybko zgaśnie, powodując kosmiczne zamieszanie. Wokół niego wirować będzie pełen emocji, aspiracji, ukrytych pragnień i spisków świat - małomiasteczkowego kleru, prowincjonalnych elit, a potem bogatej arystokracji.
Kim tak naprawdę jest Sorel, dlaczego musiał umrzeć - można zapytać za Stendhalem, ale także za twórcami spektaklu. Mam wrażenie, że, tak jak kilka tygodni temu Odyseusz w spektaklu Borczucha, Julian Sorel jest Obcym, który pojawia się wbrew społecznemu porządkowi, rzuca mu wyzwanie i mówi: sprawdzam. Sprawdza uczciwość intencji, siłę moralnych przekonań i ewangelicznych deklaracji. I nawet jeśli dostanie na początku jakieś fory, nigdy do końca nie zostanie uznany za swego. Twórcy spektaklu rozwijają ten temat, ale też go aktualizują, poprzez dość ryzykowny gest.
Vitalik Havryla nie jest na scenie jedynym aktorem z Ukrainy. W rolę pokojówki Elizy wciela się Nina Batovska, sceniczna postać, która nie aspiruje - akceptuje poniżające ją reguły społecznej gry, przyjmuje wyznaczone jej podrzędne miejsce. Mówi z wyraźnym akcentem (z pewnością "podrasowanym" na potrzeby tej kreacji), hałaśliwie cieszy się z okazywanej litości i ofiarowanych egzotycznych owoców. Jej sceniczna maska na chwilę jednak spada: słyszymy, że mówi do nas współczesna ukraińska dziewczyna, fantastycznie utalentowana aktorka, która nie raz pewnie doświadczyła w Polsce, tego, przez co przechodzi młody Sorel - wsparcia udzielonego na warunkach silniejszego, fałszywej litości, niechęci, odrzucenia. Ta scena siedzi mi w głowie od kilku dni i nie daje o sobie zapomnieć. Zresztą w końcu Sorel-Havryla ze swojej nienagannej polszczyzny przechodzi na ukraiński. Osądzony, pozbawiony złudzeń, porzucony jak zabawka, rozumie, że właściwie od początku nie miał szans. Ten ubrany w historyczny kostium spektakl, jest w gruncie rzeczy mocną, polityczną wypowiedzią.
A może ów syn cieśli jest jakąś inkarnacją Chrystusa, niewinną duszą, aniołem w ludzkiej skórze? Stendal tego nie rozstrzyga, ale raczej nie. Wobec kobiet Sorel nie zawsze jest uczciwy, kalkuluje, żeby osiągnąć sukces. Jego relacje z księdzem, któremu zawdzięcza początki kariery, mogą mieć erotyczny charakter - Pirard zapewne jest pedofilem, ale może to Sorel wykorzystuje jego pożądanie? Nie dowiemy się tego. Główny bohater, będąc protagonistą w centrum wydarzeń, pozostaje nieprzenikniony.
Scenariusz nowohuckiego spektaklu opiera się na schemacie procesu sądowego, w którym tajemniczy śledczy przesłuchują uczestników gry, próbując ustalić, kto zawinił. I choć jego oprawcy nie milczą, galeria obłudy, niedopowiedzeń i kłamstw jest jak lepka materia, która pochłonie bohatera. Świetna scenografia Małgorzaty Szydłowskiej jest jednocześnie zimną kafkowską salą przesłuchań, z drugiej strony efektownie nawiązuje do estetyki czasów Restauracji, z jej powracającym, arystokratycznym splendorem.
Bartosz Szydłowski proponuje nam w teatrze powrót do idei "moralnego niepokoju". Stawia na scenie wyrazistych, ale jednocześnie bardzo niejednoznacznych bohaterów. To teatr operujący szerokim gestem, opowieścią, tezą, teatr bardzo zespołowy (tu nie ma słabszych ról!), zapraszający do rozmowy o wartościach. Może obok, albo i zamiast rekolekcji?
Obsada:
Julian Sorel – Vitalik Havryla
Pani de Renal – Marta Zięba
Pan de Renal – Maciej Jackowski
Biskup, ksiądz Chenal – Wojciech Skibiński
Pan de la Mole – Błażej Wójcik
Ksiądz Pirard – Tomasz Augustynowicz
Śledcza – Barbara Jonak
Śledczy – Tomasz Talerzak
Valenod – Grzegorz Łukawski
Matylda – Olga Wojtkowiak
Eliza – Nina Batovska
Norbert – Adam Borysowicz
Fouque – Paweł Smagała
Ojciec – Jerzy Światłoń
Twórcy spektaklu:
Reżyseria: Bartosz Szydlowski
Scenografia i kostiumy: Małgorzata Szydłowska
Adaptacja: Krzysztof Szekalski
Dramaturgia: Krzysztof Szekalski, Małgorzata Szydłowska
Muzyka: Dominik Strycharski
Spektakl w Łaźni jest adaptacją XIX-wiecznej powieści, która ze względu na swój antyklerykalizm znalazła się w Indeksie ksiąg zakazanych, publikowanym przez Kościół katolicki. Jej bohaterem jest Julian Sorel, syn ubogiego cieśli (sic!) z niewielkiego miasteczka Verrières, marzący o awansie społecznym. Akcja toczy się w latach 1820–1830, czyli w okresie Restauracji we Francji i przedstawia losy młodego człowieka, który wspina się po szczeblach społecznej drabiny w czasach politycznych napięć i zmian. Przez chwilę studiuje w seminarium, zostaje guwernerem dzieci burmistrza, potem zaś otrzymuje posadę sekretarza bogatego i wpływowego markiza de la Mole w Paryżu. Jednocześnie uwodzi żonę tego pierwszego oraz córkę drugiego. Sprowokowany, strzela do porzuconej kochanki i choć jej nie zabija, skazany zostaje na śmierć.
Nowe przedstawienie Szydłowskiego uzmysławia mi, że reżyser od dawna gustuje w grubych powieściach, a jego zainteresowanie arcydziełem francuskiego realizmu, naturalnie wpisuje się w narracyjny zwrot w teatrze, a nawet trochę go wyprzedza. Inscenizował już m.in modną ponad pół wieku temu powieść Alberta Moravii "Konformista", czy "Śnieg" noblisty Orhana Pamuka. To bardzo różne teksty, ale łączy je istotność podejmowanych przez autorów tematów, a także postaci głównego bohatera - trochę wyobcowanego, wrażliwego, ale w gruncie rzeczy ani żadnego herosa, ani tytana. Ta zwodnicza zwyczajność daje współczesnemu widzowi zaskakująco głęboki wgląd w ich codzienne (tak, jak i nasze, też przecież nieheroiczne zazwyczaj) decyzje i wybory.
Zanim bohater "Czerwonego i czarnego" Julian Sorel zjawi się na scenie, wszystko będzie jasne. Z jego obciętą głową (niczym w pamiętnym widowisku z okazji ceremonii otwarcia igrzysk w Paryżu) groteskowo dialoguje dawny przyjaciel, odradzając wybór ambitnej życiowej drogi. Ale rady nie zostały przyjęte, Sorel wypełni przeznaczenie, trafi na szafot. Kiedy usłyszałam, że rolę Sorela zagra Vitalik Havryla, wiedziałam, że ten niezwykły młody aktor oświetli swoją niepokojącą, hipnotyzującą obecnością całe przedstawienie "Czerwonego i czarnego". Będzie jak supernowa, gwiazda, która eksploduje, a potem szybko zgaśnie, powodując kosmiczne zamieszanie. Wokół niego wirować będzie pełen emocji, aspiracji, ukrytych pragnień i spisków świat - małomiasteczkowego kleru, prowincjonalnych elit, a potem bogatej arystokracji.
Kim tak naprawdę jest Sorel, dlaczego musiał umrzeć - można zapytać za Stendhalem, ale także za twórcami spektaklu. Mam wrażenie, że, tak jak kilka tygodni temu Odyseusz w spektaklu Borczucha, Julian Sorel jest Obcym, który pojawia się wbrew społecznemu porządkowi, rzuca mu wyzwanie i mówi: sprawdzam. Sprawdza uczciwość intencji, siłę moralnych przekonań i ewangelicznych deklaracji. I nawet jeśli dostanie na początku jakieś fory, nigdy do końca nie zostanie uznany za swego. Twórcy spektaklu rozwijają ten temat, ale też go aktualizują, poprzez dość ryzykowny gest.
Vitalik Havryla nie jest na scenie jedynym aktorem z Ukrainy. W rolę pokojówki Elizy wciela się Nina Batovska, sceniczna postać, która nie aspiruje - akceptuje poniżające ją reguły społecznej gry, przyjmuje wyznaczone jej podrzędne miejsce. Mówi z wyraźnym akcentem (z pewnością "podrasowanym" na potrzeby tej kreacji), hałaśliwie cieszy się z okazywanej litości i ofiarowanych egzotycznych owoców. Jej sceniczna maska na chwilę jednak spada: słyszymy, że mówi do nas współczesna ukraińska dziewczyna, fantastycznie utalentowana aktorka, która nie raz pewnie doświadczyła w Polsce, tego, przez co przechodzi młody Sorel - wsparcia udzielonego na warunkach silniejszego, fałszywej litości, niechęci, odrzucenia. Ta scena siedzi mi w głowie od kilku dni i nie daje o sobie zapomnieć. Zresztą w końcu Sorel-Havryla ze swojej nienagannej polszczyzny przechodzi na ukraiński. Osądzony, pozbawiony złudzeń, porzucony jak zabawka, rozumie, że właściwie od początku nie miał szans. Ten ubrany w historyczny kostium spektakl, jest w gruncie rzeczy mocną, polityczną wypowiedzią.
A może ów syn cieśli jest jakąś inkarnacją Chrystusa, niewinną duszą, aniołem w ludzkiej skórze? Stendal tego nie rozstrzyga, ale raczej nie. Wobec kobiet Sorel nie zawsze jest uczciwy, kalkuluje, żeby osiągnąć sukces. Jego relacje z księdzem, któremu zawdzięcza początki kariery, mogą mieć erotyczny charakter - Pirard zapewne jest pedofilem, ale może to Sorel wykorzystuje jego pożądanie? Nie dowiemy się tego. Główny bohater, będąc protagonistą w centrum wydarzeń, pozostaje nieprzenikniony.
Scenariusz nowohuckiego spektaklu opiera się na schemacie procesu sądowego, w którym tajemniczy śledczy przesłuchują uczestników gry, próbując ustalić, kto zawinił. I choć jego oprawcy nie milczą, galeria obłudy, niedopowiedzeń i kłamstw jest jak lepka materia, która pochłonie bohatera. Świetna scenografia Małgorzaty Szydłowskiej jest jednocześnie zimną kafkowską salą przesłuchań, z drugiej strony efektownie nawiązuje do estetyki czasów Restauracji, z jej powracającym, arystokratycznym splendorem.
Bartosz Szydłowski proponuje nam w teatrze powrót do idei "moralnego niepokoju". Stawia na scenie wyrazistych, ale jednocześnie bardzo niejednoznacznych bohaterów. To teatr operujący szerokim gestem, opowieścią, tezą, teatr bardzo zespołowy (tu nie ma słabszych ról!), zapraszający do rozmowy o wartościach. Może obok, albo i zamiast rekolekcji?
Obsada:
Julian Sorel – Vitalik Havryla
Pani de Renal – Marta Zięba
Pan de Renal – Maciej Jackowski
Biskup, ksiądz Chenal – Wojciech Skibiński
Pan de la Mole – Błażej Wójcik
Ksiądz Pirard – Tomasz Augustynowicz
Śledcza – Barbara Jonak
Śledczy – Tomasz Talerzak
Valenod – Grzegorz Łukawski
Matylda – Olga Wojtkowiak
Eliza – Nina Batovska
Norbert – Adam Borysowicz
Fouque – Paweł Smagała
Ojciec – Jerzy Światłoń
Twórcy spektaklu:
Reżyseria: Bartosz Szydlowski
Scenografia i kostiumy: Małgorzata Szydłowska
Adaptacja: Krzysztof Szekalski
Dramaturgia: Krzysztof Szekalski, Małgorzata Szydłowska
Muzyka: Dominik Strycharski