Ostatnio tak się złożyło, że słuchałam jego nagrań, z różnych lat. I trzeba jasno powiedzieć, że te interpretacje ciągle – robią wrażenie. Do dziś mało kto tak potrafi zagrać kaprysy Paganiniego! Konstanty Andrzej Kulka zachwyca też wszechstronnością i ogromnym repertuarem, w którym znajdują się utwory od Bacha po Pendereckiego. Kilkanaście lat temu zaskoczył swoich fanów występując i nagrywając płytę z córką Gabą, która w swoich kompozycjach chadza po ścieżkach muzycznych dalekich klasyce.
Konstanty Andrzej Kulka nie lubi – jak powiedział mi w jednym z wywiadów – wszelkiego rodzaju podsumowań, zwłaszcza jubileuszowych. – Nie oceniam, oceni mnie publiczność. Nie należę do tych, którzy są z siebie zadowoleni. Zawsze uważam, że można zagrać lepiej. Trzeba siebie cenić, ale też trzeba pamiętać, że zawsze można lepiej. Mam niedosyt – mówił lata temu.
Ale jubileusze prowokują do podsumowań. Więc podsumujmy: właściwie osiągnął wszystko, o czym może marzyć artysta. W młodości, mając 19 lat wygrał jeden z najważniejszych konkursów - ARD w Monachium. Spełnił swoje marzenie i został solistą, występując niemal we wszystkich salach koncertowych świata, grając z najlepszymi zespołami. Gdyby zliczyć kilometry, jakie przemierzył w podróżach koncertowych okazałoby się, że wiele razy okrążył ziemię. Zarejestrował wiele płyt i ciągle jest rozchwytywany.
Pochodzi z muzycznej rodziny, z Gdańska. Ale nie był cudownym dzieckiem. Naukę gry na skrzypcach rozpoczął późno, bo w wieku 8 lat, gdy był już uczniem III klasy zwykłej podstawówki. Jak mi powiedział kiedyś - dobrze pamięta swój pierwszy koncert. Było to w Gdańsku. Miał 13 lat. Wykonał wówczas recital z towarzyszeniem fortepianu. Później odnalazł w gazecie wzmiankę o tym występie. Dowiedział się, że koncert służył zbiórce pieniędzy na szkołę.
Mówił o sobie, że rozwijał się powoli. Na pierwszych przesłuchaniach muzycznych we Wrocławiu, w ostatniej klasie szkoły podstawowej, był sklasyfikowany na 47 miejscu. Za dwa lata, w Bydgoszczy już na - 17, a za kolejne dwa lata, w Krakowie – znalazł się już w ścisłej czołówce. Potem na Konkursie Paganiniego w Genui, w 1964 roku otrzymał dyplom z wyróżnieniem. Dwa lata później wygrał najważniejszy, Międzynarodowy Konkurs Radiowy w Monachium.
Co ciekawe: pierwsze pieniądze zarobił nie na grze na skrzypcach, lecz na śpiewie. Jako dziecko wystąpił w „Tosce” Pucciniego wystawianej w Państwowej Operze i Filharmonii Bałtyckiej. Jego rodzice byli związani z tą sceną. Mama pracowała jako akompaniatorka i korepetytorka, uczyła solistów partii wokalnych i jednocześnie grała w orkiestrze, gdy było to potrzebne. Ojciec śpiewał w operowym chórze.
Jeśli mówi o dzieciństwie, to wielkim sentymentem obdarza rodzinny Gdańsk i Sopot, do którego regularnie jeździł na lekcje skrzypiec. Do pierwszego nauczyciela Ludwika Gbiorczyka, u którego zawsze po lekcji zostawał na obiedzie.
Potem uczył się u prof. Stefana Hermana, który był pasjonatem skrzypiec, kontynuatorem tradycji wspaniałego skrzypka Bronisława Hubermana. Profesor słynął z zarażania miłością do skrzypiec. Był doskonałym dydaktykiem; specjalistą od prawej ręki i jej układania. Z uczniami robił specjalne ćwiczenia, wieszając im na ręce ołowiane ciężarki, z którymi kazał grać. W ten sposób wyrabiał swoim uczniom siłę przegubu. Zwracał także uwagę na intonację, dlatego dzięki niemu, Konstanty Kulka od początku czysto grał.
Przez blisko 60 lat zawodowej działalności wiele przytrafiało mu się na estradzie: pękały mu struny, łamał się smyczek. Zdarzało się, że nie zdążył dojechać na własny koncert. Został nawet aresztowany w USA, bo podczas przesiadki okazało się, że nie ma wizy. Przyznaje się do tego, że nigdy przesadnie nie lubił ćwiczyć; nie należy do tych muzyków, którzy grają po osiem a może nawet więcej godzin dziennie. Twierdzi, że do utrzymania sprawności muzycznej wystarczy mu 2, 3 godziny dziennych ćwiczeń. Zdarza się, że w wakacje porzuca instrument.
Stara się żyć normalnie – trochę pracy i więcej odpoczynku. Czas wolny spędza w kinie, teatrze, rzadziej przy telewizorze. Z dawnych lat zostało mu zamiłowanie do gry w brydża. Czasem skusi się na – jak mawia – „mały pokerek towarzyski”. Przyznał się kiedyś: – Byłem hazardzistą, ale nigdy nie grywałem w pokera w kasynach, lecz zawsze w tym samym towarzystwie – mówił Konstanty Andrzej Kulka.
A w tym towarzystwie byli m.in. Wacek Kisielewski, pianista, syn Stefana kompozytora, Jan Ciszewski komentator sportowy, Krystyna Loska lub Andrzej Kamiński (ten od programu „Sonda”), czy profesor Aleksander Bardini.
Konstanty Andrzej Kulka niedościgły interpretator koncertów Brahmsa, Beethovena, Czajkowskiego, Bacha, Vivaldiego, Mozarta, Pendereckiego jest od wielu lat profesorem skrzypiec, czym jak mówi spłaca dług zaciągnięty wobec swoich pedagogów. Koncertuje, zasiada w licznych zespołach jurorskich. Jest ciągle w grze.
Wszystkiego dobrego!