Na dworcu PKP od kilkunastu dni słychać głównie języki inne niż polski. Ukraińskojęzyczni i rosyjskojęzyczni wolontariusze oblegani są przez potrzebujących informacji i pomocy ludzi, którzy dopiero przyjechali do Krakowa i czekają na dalszy transport.

Wielu z nich zostanie w mieście, albo uda się do innych miejscowości w kraju; ci, którzy niedługo rozwiezieni zostaną do okolicznych hoteli i innych miejsc noclegowych, formują się w mniejsze grupy. Znaczna część chce jednak jechać za granicę - do rodziny, przyjaciół, bliskich. Na dworcu wciąż można spotkać ochotników z różnych krajów, którzy oferują zorganizowany transport, nocleg i dalszą pomoc; z taką ofertą przyjeżdżają obywatele Holandii, Danii czy Francji.

Do punktów, w których otrzymać można jedzenie i napoje oraz informacje, co robić dalej, stoją kolejki. Na twarzach oczekujących dostrzec można coraz większe zmęczenie.

W kolejkach dostrzec można przede wszystkim kobiety z dziećmi, często paroletnimi. Nie brakuje też całych rodzin, starszych par, czasem też osób niepełnosprawnych. Wolontariusze wydzielają im żywność i potrzebne rzeczy, kierują na perony, skąd odjeżdżają ich pociągi (czasem osobiście ich na nie prowadząc).

Pod ścianami siedzą grupy uchodźców, otoczonych mnóstwem bagażu - walizkami, reklamówkami, pakunkami. Niektórzy rozkładają koce i materace, na których kładą się i drzemią; inni po prostu śpią na siedząco. Szczególnie oblegane są miejsca z dostępem do gniazdek elektrycznych, gdzie można podładować telefon. Niektórzy mają ze sobą przedłużacze, więc siedzą obok siebie i wspólnie próbują skontaktować się z bliskimi.

Według informacji wojewody małopolskiego, na krakowski dworzec docierają uchodźcy z całej Polski. Wybierają bowiem miasto, które znają lub o którym słyszeli, kierując się w stronę największych aglomeracji. Wojewoda zachęcił jednak, aby nie bali się oni wybierać również mniejszych miast i miasteczek - tam bowiem miejsc noclegowych wciąż jest bardzo dużo.