Radio Kraków
  • A
  • A
  • A

Tłumacz literacki - sprawdź czy się nadajesz!

  • Kraków
  • date_range Poniedziałek, 2012.10.01 12:08 ( Edytowany Poniedziałek, 2021.05.31 01:36 )
"Tłumacz się"- pod takim hasłem Kraków świętuje dziś Międzynarodowy Dzień Tłumacza.

fot. Marcelina Mrowiec



Zapis rozmowy Sylwii Paszkowskiej z gośćmi programu „Przed Hejnałem” w Radiu Kraków, specjalistami od tłumaczeń.

Sylwia Paszkowska: Jest takie powiedzenie, że dobre tłumaczenie jest jak tafla szkła. Dostrzeżesz jej istnienie tylko wtedy, kiedy jest niedoskonała. Ma wtedy rysy i pęknięcia. Czy zgadzacie się państwo?

Agnieszka Gryziecka, nauczyciel akademicki i tłumacz przysięgły języka francuskiego: Z całą pewnością, ale to bardzo trudne w naszych zawodach. W zasadzie to ten sam zawód, chociaż zajmujemy się trochę innymi rzeczami. Czasami nas widać, choć tego nie chcemy.

Właśnie, bo to jest tak, że zawód tłumacza to jest jeden zawód, ale tak naprawdę to jest kilka profesji, bo nie można porównywać tłumacza przysięgłego, który pracuje dla policji. I tu jego rola ogranicza się... No właśnie, do czego ogranicza się wtedy jego rola, pani Agnieszko?

A.G. : Do jak najwierniejszego przełożenia tego, co każdy z uczestników rozmowy powiedział.

A w momencie, kiedy to jest tłumaczenie pisemne i bywają dosyć znaczne różnice w systemach prawnych krajów, co wtedy? Czy próbować oddać rzeczywistość oryginału, czy naszą polską?

A.G. : To jest bardzo trudne, to zależy od wypadku. W takich sytuacjach najczęściej radzę się kogoś, kto się zna na tych rzeczach. Rzeczywiście jest to duża trudność, np. wtedy, kiedy porównujemy systemy prawne naszego kraju i innych krajów. One się bardzo różnią. Pewne pojęcia, które istnieją w innych językach, nie istnieją w naszym języku i na odwrót. Próbujemy albo oddać to opisowo albo staramy się znaleźć taki odpowiednik, który jest najwierniejszy. Ale to rzeczywiście trudna rzecz.

Basiu, ty tłumaczysz literaturę. To jest łatwiejsze czy trudniejsze niż tłumaczenia przysięgłe? Bo te też kiedyś robiłaś.

Barbara Gawryluk, dziennikarka Radia Kraków, tłumaczka przysięgła języka szwedzkiego, zajmuje się też tłumaczeniami literackimi : To jest inne. Po prostu inne. Zaczęłaś tutaj od tego, że to jest jeden zawód a każdy z nas wykonuje zupełnie inną pracę. Przedstawiłaś mnie jako tłumacza przysięgłego. Ja rzeczywiście od kilku lat już tłumaczeń przysięgłych nie robię. Właściwie zdecydowałam się już tylko na literackie, które były moim wielkim marzeniem od zawsze, od czasów, kiedy zaczęłam się uczyć języka szwedzkiego. Tu właśnie sprawa wierności wcale nie jest najważniejsza. Kiedy tłumaczyłam dokumenty, było wiadomo, że nie mogę przekręcić ani jednego słowa i wersja polska musi być taka sama jak wersja oryginalna.


Przy tłumaczeniu literackim wręcz przeciwnie. Bardzo często tłumaczenie na język polski nawet odbiega od tego oryginału, bo chodzi o to, żeby to się po prostu dobrze czytało i żeby to było dobrze napisane po polsku. Stosuje się różne sztuczki, żeby uniknąć różnych kalek, różnych niewygodnych słów, różnych niezbyt zgrabnych określeń, wszystkich imion, nazw geograficznych. A ja tłumaczę literaturę dla dzieci. To tym ważniejsze, żeby dziecku ani przez moment nic nie przeszkadzało w czytaniu książki.

A jak to jest w pana przypadku? Pan robi trudne rzeczy: konferencje, sympozja, tłumaczenia kabinowe. To, czego od tłumacza najwięcej się wymaga.

Piotr Krasnowolski, tłumacz języka angielskiego konferencyjny i kabinowy, specjalizuje się przede wszystkim w tematyce kulturowej: Zauważa się nas przede wszystkim wtedy, kiedy mówimy jakiś idiotyzm, ewentualnie wtedy, kiedy ktoś, kogo my tłumaczymy powie coś, co jest zupełnie niespodziewane i wtedy nagle spojrzenie na kabinę – słuchajcie, to wyście się pomylili czy to on takie...

No właśnie. Kiedy ten, kto wypowiada się na scenie, jakiś idiotyzm popełni, to co wtedy? Ratować go?

P.K.: Jest kilka szkół, jak zawsze. Jedna mówi, że jeżeli ktoś powie, że w Polsce jest niemal 40 miliardów ludzi, należy go poprawić na miliony, ale są tacy, którzy będą twierdzić, że absolutnie nie. Bo jest zasada taka, że mówca, prelegent ma wiedzieć, co mówi. A są tacy jak ja, którzy uważają, że bardzo dużo zależy od sytuacji, bardzo dużo zależy od kontekstu.

W chwili, w której Amerykanin na scenie w Warszawie mówi o kilkuset czy ponad tysiącu zgromadzonych osób, że wspaniale was widzieć tutaj, w Moskwie, mam ułamek sekundy na to, żeby zastanowić się, co zrobić. Jeżeli akurat wiem, że jest zmęczony, że poprzedniego dnia mówił to samo w Moskwie, dzisiaj wieczorem powie to samo w Bratysławie, jeżeli mi się uda, jeżeli wiem, że będzie ta muza gdzieś przelatywać, to zdążę rozłożyć za nim ręce i powiedzieć – podoba mi się tu bardziej, niż w Moskwie. Wiem, że słowo „Moscow” ludzie usłyszeli.

I to musi paść. Jak to się stało, że zostali państwo tłumaczami? W pana przypadku to akurat chyba rodzina zdecydowała, prawda?

P.K.: Nie. Było to przedziwne. Mam teraz niemal 2000 dni doświadczenia, wtedy miałem zero. Uważałem, że ktoś, kto ma 12 dni na tłumaczeniach symultanicznych, jest nie wiem jak doświadczony.

I właśnie dwie koleżanki mające mniej więcej tyle, obiecały, że wezmą mnie do kabiny, żebym mógł popatrzeć. Kiedy okazało się, że tematyką jest farmakoekonomia, jedna po prostu nie przyszła, bo stwierdziła, że to jest za trudne, a druga zaczęła rodzić i dzięki temu co do dnia wiem, kiedy zacząłem, kiedy pierwszy raz sam, czego się nie robi, tłumaczyłem.

A jak to było w waszym przypadku, panie?

A.G.: W moim przypadku zupełny przypadek. Nigdy nie wiązałam swojej zawodowej przyszłości z tłumaczeniami. Zawsze chciałam uczyć. Już jak byłam na studiach, pracowałam w szkole, krótko po skończeniu studiów zaczęłam pracę na uczelni i wydawało mi się, że tylko to jest moją przyszłością zawodową.

Potem kilka pojedynczych zleceń i okazało się, że to też wciąga. Postanowiłam zrobić uprawnienia tłumacza przysięgłego, żeby poszerzyć swoje pole działania i tak wyszło.

A ty, Basiu?

B.G.: Ja bardzo chciałam tłumaczyć literaturę i właśnie literaturę dla dzieci, ale w tamtych czasach, kiedy ja kończyłam studia, w ogóle nie było żadnego rynku wydawniczego w Polsce. I to się okazało być jakimś marzeniem nie do zrealizowania, a ponieważ bardzo chciałam być tłumaczką, to również zrobiłam uprawnienia tłumacza przysięgłego. I zabrałam się za te wszystkie dokumenty, zaświadczenia, świadectwa, rachunki, negocjacje i cały czas marzyłam o tym, żeby wreszcie zacząć tłumaczyć literaturę.

Bardzo wiele lat musiało upłynąć, zanim moje marzenie się zrealizowało i teraz wreszcie mogłam odłożyć te rachunki, świadectwa i zaświadczenia.

Nam, tłumaczom, jest łatwiej, bo mamy Internet, ale kiedyś to chyba była męka. Pamiętacie jeszcze ten czas?

B.G.: Oczywiście, że tak. Maszyna do pisania z kalką pomiędzy kartkami. Każdy zrobiony błąd – wszystko do kosza, bo nie wolno było przecież zrobić błędu na tłumaczeniu przysięgłym. Czasem w środku nocy dziesiąty raz przepisywany jakiś krótki tekst.

To były zupełnie inne warunki, a poza tym kiedy się tłumaczyło coś skomplikowanego... Teraz łatwo znaleźć wszystko w Internecie. Wtedy półka uginająca się od słowników, zwożonych np. przeze mnie ze Szwecji...

W których i tak nie było tego, czego się szukało.

B.G.: Tak. Mało tego, były jeszcze potem kłopoty na granicy w tamtych czasach. No bo co to ja za książki wiozę? A do tego brak takiej możliwości bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Bo często bywa tak, że po prostu możemy kogoś zapytać jak sobie poradzić z danym słowem, człowieka mówiącego w danym języku. Wtedy takich możliwości przecież nie było.

Czy wystarczy znać język, żeby myśleć o zawodzie tłumacza, panie Piotrze?

P.K.: Z siedmiu osób, które udało mi się doprowadzić do tego stanu, kiedy gratulowałem im – słuchaj, ja w Ciebie wierzę. Jesteś tłumaczką. Tłumaczem w jednym przypadku. Trzy twierdzą, że nie. Trzy twierdzą, że tak, a jedna patrzy mi w oczy i mówi – nawet po pijaku Ci nie odpowiem.

To są straszne tortury, tłumaczenie? Czy to jest przyjemność?

P.K.: Jeśli się to kocha, to jest to wspaniała przyjemność, wielka adrenalina. A propos adrenaliny, kiedyś znalazłem tekst, w którym przeczytałem, że w chwili, w której tłumaczymy coś symultanicznie, nasz mózg na sekundę spala tyle kalorii, ile mózg skoczka narciarskiego spala od momentu wybicia się do momentu lądowania. On to ma przez kilka sekund, a my przez 20-30 minut. Zależy, jak często się zmieniamy.




















Wielkie świętowanie rozpocznie się o godz. 18. Instytuty Cervantesa, Francuski, Goethego i Instytut Książki przygotowały program dla wszystkich, którzy chcą poznać warsztat i tajniki pracy tłumaczy literackich. Po spotkaniach z młodzieżą najlepsi polscy tłumacze spotkają się w Instytucie Cervantesa i wezmą udział w dyskusji pod hasłem "Tłumacz się". W programie zabawy leksykalne i konkursy translatorskie. Szczegóły na stronach instytutów kultury.
Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię