Pacjentka Kasia chorowała na ciężką białaczkę, tak zwaną "inną". Uratował ją przeszczep szpiku. "Sam przeszczep wyglądał dość ciężko. To 6 tygodni leżenia w zamknięciu. Po wyjściu jednak czułam się świetnie. Od tamtej pory nie mam problemów ze zdrowiem. Czuję się dobrze" - mówi.

Pacjentka jest wdzięczna swojemu dawcy. "Czuję wielką wdzięczność. On mi podarował życie. To coś pięknego. Można komuś podarować życie. To niedużo kosztuje. Brzmi to strasznie, ale straszniejsze jest to dla nas, pacjentów, nie dla dawców" - dodaje.

Dawca Michał Grzebyk mówi, co zmotywowało go, aby oddać szpik. "Mogłem. Byłem zdrowy, dostałem instrukcję, co mam zrobić. W 2013 roku się zarejestrowałem w DKMS. W 2016 roku dostałem telefon 6 grudnia, że mam siostrę-bliźniaczkę daleko stąd, bo w Australii. Była szansa, że jak będę zdrowy, będę mógł pomóc" - tłumaczy.

Nowa metoda leczenia nowotworów CAR-T ma nie wymagać pobrania od dawcy szpiku. W leczeniu pomóc ma własny układ immunologiczny pacjenta. "Polega to na tym, że w pewnym momencie pobieramy od naszego pacjenta limfocyty T. One są poddawane przeprogramowaniu genetycznemu. Dzieje się to przy użyciu pewnych wirusów, które atakując komórki, wnikają do środka i wprowadzają pewną cząsteczkę, na bazie której te komórki są w stanie wytworzyć sobie receptor. On jest na powierzchni komórek i służy do przytwierdzania tych komórek do komórek nowotworowych u naszego pacjenta" - tłumaczy profesor Tomasz Sacha, kierownik katedry hematologii szpitala.

Prof. Sacha dodaje, jakie choroby mogą być leczone nową metodą. "To są głównie limfoproliferacje. Mamy teraz możliwość leczenia różnego rodzaju chłoniaków, ostrej białaczki limfoblastycznej i szpiczaka mnogiego. Chorób jest wiele. To często są nowotwory hematologiczne" - mówi.

Terapia zacznie być stosowana w szpitalu za prawdopodobnie kilka miesięcy. Teraz szpital operuje innymi metodami np. tymi z wykorzystaniem przeszczepu szpiku. Dawca Michał Grzebyk zachęca do zostania dawcą. "Warto. Gdy dostaje się informację, że ktoś przeżył dzięki nam, jest jedną z najwspanialszych chwil w życiu. Mówię to poważnie. Minęło kilka lat, ale ciągle mam ciarki na plecach" - opowiada.

W Szpitalu Uniwersyteckim jest na razie jeden pacjent, który kwalifikuje się do leczenia taką metodą. Terapia jest droga. Kosztuje ponad milion złotych, ale dzięki "Programowi lekowemu" jest finansowana z NFZ.