Część studentek medycyny ma przede wszystkim dość, jak twierdzą, ciągłego zaczepiania przez pacjentów. Z ich opisu wynika, że podczas gdy panowie przychodzą do klinik, przyglądają się zajęciom i wracają do domu, kobiety muszą w tym samym czasie jeszcze wysłuchać kilku zaproszeń na kawę, nieporadnych komplementów a nawet gwizdów.

Przejawów dyskryminacji ma być więcej. "Jesteśmy zwykle traktowane jak personel pielęgniarski. Bardzo często słyszymy seksistowskie żarty. Gdy zwracamy na nie uwagę, słyszymy że to nie było adresowane do nas, że to tylko 'taki tam żart'" - mówi anonimowo studentka Collegium Medicum.

Z tym problemem zwróciliśmy się do Jerzego Friedigera, szefa okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie. "To zachowanie obserwujemy niestety często wobec pań pielęgniarek, z którymi pracujemy. Takie niedwuznaczne, chamskie uwagi ze strony pacjentów. Reagujemy na to ostro. Tak, że chorzy, które je czynią, najczęściej tych uwag już nie powtarzają. Niemniej jednak nie są to odosobnione przypadki - mówi Friediger.

Studentki, lekarki czy pielęgniarki jednak w takich sytuacjach liczyć mogą głównie na pomoc przełożonych. W polskim prawie mobbing odnosi się głównie do relacji pracodawca-pracownik, w innych przypadkach trudno na przykład o wywalczenie odszkodowania przed sądem. "Jeżeli nie dochodzi tutaj do rękoczynów, to ta sytuacja z punktu widzenia prawa karnego jest neutralna. Natomiast jeżeli to jest zbyt nachalne, kobieta poszkodowana w tej sprawie może dochodzić swoich praw na drodze cywilno-prawnej" - mówi mecenas Michał Jaworski. Jak dodaje, w Stanach Zjednoczonych ta granica między flirtem a mobbingiem jest cienka. Zdarzało się, że samo spojrzenie mężczyzny było przez sąd uznawane za mobbing. Miernikiem jest nasze samopoczucie. Jeśli jakaś uwaga powoduje u nas dyskomfort i jeśli taka uwaga co gorsza się powtarza, to możemy to uznać za zachowanie niedozwolone.

 

 

 

 

(Karol Surówka/ko)