Zadanie domowe odrobiłem. Książkę Mateusza Pakuły „Skóra po dziadku” przeczytałem w dwie godziny przed spektaklem Mateusza Pakuły „Skóra po dziadku”. I był to błąd. Biegłem do Łaźni Nowej z ekscytacją, ciekawy co wyniknie z przepuszczenia tej świetnej prozy przez teatralną maszynkę do produkowania emocji. Niestety wynikło niewiele.
Lubię wsłuchiwać się w zwierzenia i albo się cieszyć, że u mnie lepiej, albo zazdrościć bo gorzej. Najważniejsze są jednak momenty, w których proste porównania przestają obowiązywać a to, dlatego że zwierzający się nieznajomy nagle staje się znajomy. W jego traumach odnajduję swoje traumy, w jego krzywdach swoje krzywdy, w jego „kur*ach” swoje „kur*y”. Mateusz Pakuła potrafi opowiadać, zachowuje w swojej prozie rytm i dynamikę poszatkowanej pamięci. Tej dynamice się wierzy. Dlatego też z łatwością dołącza się do serwowanej przez autora wędrówki w stronę źródeł zła.
Opowiada Pakuła o pogromie kieleckim, kiedy to w 1946 roku ocalałych z niemieckich obozów zagłady żydów wymordował kielecki tłum. Opowiada o swoim dziadku, który jako nastolatek byłby zgnił albo i zawisł w miejskim więzieniu – katowni za głupie żarty. Opowiada o pewnym Żydzie, ubeku, który dziadka w kilka lat po pogromie z katowni wyciągnął a żeby to zrobić powrócił w miejsce kaźni współziomków, w miejsce, w którym kilkadziesiąt lat wcześniej został ocalony. Opowiada o sprawiedliwych i głupich. O wrażliwych i skur*ysynach. Tka z tych opowieści misterny portret poturbowanej tożsamości i stawia pytania o odpowiedzialność wnucząt za wyrządzone przez dziadów i babki, dostojnych nestorów i poczciwe kumy zło. Przeszłość na gruncie tych rozważań staje się materiałem plastycznym, tematem nigdy niedomkniętym, jak niedomknięta jest ta książka.
Brak domknięcia wzmaga głód. Tym silniejszy, gdy właśnie skończyło się lekturę. Teatr zaś daje obietnicę, że głód ten zaspokoi. Że opowie więcej, dopowie albo, jeszcze lepiej, skomplikuje. Że rozbudzi emocje raz już uruchomione. Tutaj jednak zaczynają się trudności. Oto okazuje się, że ktoś włączył „replay” i cała taśma poleciała od początku. Słowo w słowo. Tylko, że jakby bledsza, jakby tu i ówdzie przycięta a i tak za długa. Spektakl „Skóra po dziadku” to teatralny remake książki. Jego największym problemem jest fakt, że aktorzy w oryginalnej wersji byli... lepsi – bo prawdziwi.
Cała recenzja dostępna na stronie Radia Kraków Kultura