Prokuratura wniosła dla oskarżonego Sebastiana Kościelnika (wyraził zgodę na podanie nazwiska - PAP) o uznanie go winnym i rok ograniczenia wolności, obrona - o uniewinnienie.
Młodego kierowcę oświęcimski sąd uznał w 2020 r. winnym nieumyślnego spowodowania wypadku; zarazem warunkowo umorzył postępowanie na rok. Sąd uznał także, że za wypadek odpowiada też kierowca BOR. Z taką decyzją sądu nie zgodziła się ani prokuratura, ani obrona Kościelnika. W marcu 2021 roku ruszył proces odwoławczy w tej sprawie przed Sądem Okręgowym w Krakowie.
Sąd pierwszej instancji poczynił – w moim najgłębszym przekonaniu – błędne ustalenia, że to oskarżony naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym
– mówił na sali rozpraw mec. Władysław Pociej, obrońca Sebastiana Kościelnika.
Mój klient miał pełne prawo do rozpoczęcia wykonywania skrętu w lewo, mało tego, nawet gdyby uznać, że powinien jednak przypuszczać – nie wiadomo, na jakiej podstawie – że będą nadjeżdżały kolejne pojazdy, to zgodnie z prawem o ruchu drogowym i zgodnie z tezą zawartą przez człowieka z Instytutu Ekspertyz Sądowych - on nie miał obowiązku w tej konfiguracji pojazdów i terenu udzielenia pierwszeństwa pojazdom nadjeżdżającym z tyłu
– mówił. Jak dodał, nie ma zatem możliwości twierdzić, że Sebastian Kościelnik za to zdarzenie ponosi odpowiedzialność. "Zatem wniosek może być tylko i wyłącznie jeden – o uniewinnienie" – podsumowywał.
W mowie końcowej adwokat wskazywał, że jego klient prawidłowo manifestował chęć skrętu poprzez włączony kierunkowskaz, a także, że chcąc wykonać manewr skrętu, powinien ustąpić pierwszeństwa pojazdom z naprzeciwka – i tylko nim. Nie miał za to obowiązku przypuszczać, "że ewidentny pirat drogowy będzie go wyprzedzał na skrzyżowaniu, przekraczając podwójną linię ciągłą oraz z niedozwoloną zwiększoną prędkością niż dozwolona administracyjnie". "Twierdzę, że pojazd rządowy nie posiadał statusu uprzywilejowanego"– mówił adwokat Pociej. Powołując się na monitoring, dodał, że pierwszy pojazd używał tylko sygnału świetlnego niebieskiego, a pomiędzy pierwszym a drugim i trzecim pojazdem powstała duża odległość. Wskazał, że na decyzję o skręcie oskarżonego w lewo zdecydował "brak innych pojazdów, brak sygnałów dźwiękowych i brak czerwonego światła na pojeździe pierwszym".
Natomiast prokurator Rafał Babiński, przywołując opinie biegłych, zakwestionował przydatność dowodową świadków, którzy twierdzili, że kolumna poruszała się bez sygnałów dźwiękowych. Sąd pierwszej instancji również uznał, że kolumna poruszała się bez takiego oznakowania.
Nie twierdzę, czy świadkowie słyszeli, czy nie słyszeli, ale oczekiwałem od sądu pierwszej instancji, że ta wątpliwość zostałaby dostrzeżona i rozstrzygnięta. Ale tego w rozstrzygnięciu sądu nie znalazłem i to również musiało znaleźć wyraz w pisemnej apelacji
– zaznaczył prok. Babiński.
Prokurator wskazał również, że sąd popełnił błąd w ustalaniu zachowania kierowcy audi.
Dla przeciętnego kierowcy posiadającego prawo jazdy jest oczywiste, że kierujący samochodem audi nie wykonywał manewru wyprzedzania, on wykonał manewr omijania stojących pojazdów. Nie omija się pojazdów w ruchu – jego się wyprzedza, nie wyprzedza się samochodu stojącego przy krawężniku – jego się wymija
– mówił.
Podkreślił jednocześnie, że kierowca audi zachował się adekwatnie do sytuacji. Powołując się na opinie biegłych, mówił, że nie miał on żadnej możliwości wykonania innego manewru, jechał w kolumnie trzech samochodów jako drugi, a decyzje podejmował prowadzący z pierwszego pojazdu.
W tym układzie drogowym, przy stojących przy krawężniku pojazdach, których kierowcy swoim zachowaniem sygnalizowali pełną zgodność i akceptację sytuacji, iż przepuszczają pojazd uprzywilejowany, przy przejechaniu obok stojących pojazd przez pierwszy samochód ochrony kierowca mógł wykonać jeden manewr: ominięcia stojących pojazdów. I to było związane z przekroczeniem podwójnej ciągłej linii i wykonaniem tego manewru
– zaznaczył.
Stwierdził w swojej mowie końcowej, że oskarżony przerwał rutynowy ciąg czynności prawidłowego skrętu w lewo, a "to zachowanie dało asumpt prowadzącemu kolumnę do przekazania informacji o kontynuacji manewru" i przeczytał fragment opinii biegłych mówiący o tym, że "manewr ponownego ruszenia fiata stał się bezpośrednią przyczyną kolizji z samochodem audi".
Kwestią sporną była także płyta z nagraniem monitoringu z kamery, która została uszkodzona. Zdaniem obrony była ona dowodem, prokuratura jednak stwierdziła, że nie wnosiła nic do sprawy.
W postępowaniu apelacyjnym sąd ponownie przesłuchał m.in. byłego funkcjonariusza BOR Piotra Piątka, który brał udział w wypadku. Chodziło o możliwość złożenia fałszywych zeznań na temat sygnałów dźwiękowych w rządowej kolumnie. Jak zeznali funkcjonariusze BOR - były one włączone w czasie, gdy wydarzył się wypadek. Kierowca seicento twierdził jednak, że sygnałów nie było, podobne zeznania złożyli inni świadkowie zdarzenia. Piotr Piątek przyznał w grudniu 2021 r. w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", że sygnały dźwiękowe były wyłączone.
Obrońca oskarżonego w tej sprawie przyznał w kwietniu 2022 roku, że liczy na to, iż zeznania Piątka "będą miały niezwykle istotne znaczenie dla tego procesu, i być może będą ona stanowić początek jakiegoś istotnego przełomu w sprawie". Z kolei prokurator okręgowy Rafał Babiński po opuszczeniu sali rozpraw skomentował, że "te zeznania nie wnoszą nic do sprawy. W zakresie ustalenia stanu faktycznego, dotyczącego ustalenia odpowiedzialności oskarżonego, nie wnoszą do niej dokładnie nic".
Do wypadku doszło 10 lutego 2017 r. w Oświęcimiu. Policja podała, że trzy rządowe samochody z premier Szydło (jej pojazd był w środku) wymijały fiata seicento. Jego kierowca przepuścił pierwszy samochód, a następnie zaczął skręcać w lewo i uderzył w auto, którym jechała ówczesna szefowa rządu, a które w konsekwencji uderzyło w drzewo. Poszkodowana została premier oraz funkcjonariusz BOR. Prokuratura oskarżyła kierowcę fiata o nieumyślne spowodowanie wypadku.
W połowie marca 2018 r. krakowska prokuratura okręgowa wystąpiła do sądu w Oświęcimiu z wnioskiem o warunkowe umorzenie postępowania. Śledczy chcieli wyznaczenia Sebastianowi Kościelnikowi okresu próby wynoszącego 1 rok. Mężczyzna miałby też zapłacić 1,5 tys. nawiązki. Na umorzenie nie zgodził się Sebastian Kościelnik wraz z obrońcą Władysławem Pociejem. W lipcu 2018 r. sąd w Oświęcimiu zadecydował, że sprawa trafi na rozprawę główną.