Bohaterowie powieści Emila Zoli, górnicy, prostytutki, biznesmeni, mierzą się ze swoimi korzeniami i realiami Francji końca XIX-wieku. Dlaczego zdecydował się pan przenieść monumentalną serię "Les Rougon-Macquart" na scenę?
Luk Perceval: Zaczęło się od fascynacji powieścią "Germinal", a potem odkryłem, że jest on częścią cyklu 21 książek Zoli. Kiedy sięgałem po kolejne tytuły, "W matni" (L’Assommoir), "Nana" (Nana), "Bestia ludzka" (La Bete humaine), "Wszystko dla pań" (Au Bonheur des Dames), "Pieniądz" (L’Argent), okazywało się, że wszystkie łączy jedna rodzina – bohaterami są kolejne pokolenia tego samego rodu. W ten sposób dotarłem do tego, co fascynuje mnie najbardziej, czyli pytania, jak trauma przechodzi przez pokolenia, jak z jednego przenosi się na kolejne.
Które postaci tej rodzinnej kroniki zobaczymy?
L.P.: Oczywiście nie mogłem zawrzeć wszystkiego. W pierwszej części, centralnej, widzimy Gerwazynę i doktora Pascala, czyli samego Emila Zolę i jego nieślubną siostrę. Gerwazyna urodziła się poza rodzinną, ponieważ jej matka miała romans z mężczyzną, którego jej krewni nie akceptowali. W drugiej części jest Nana, córka Gerwazyny, i młodszy brat Pascala - Saccard, który ma własną wizję świata i można powiedzieć, że jest Elonem Muskiem swoich czasów. Finansuje Kanał Sueski, jedzie na Bliski Wschód, aby go kolonizować, zakłada bank, marząc o świecie, który płaci mu za wszystko. Natomiast w trzeciej części spotykamy Etienne, głównego bohatera "Germinala", oraz syna Gerwazyny - Jakuba Lantiera, który walczy z własnymi demonami. W rzeczywistości boi się bliskości, boi się kobiet, ponieważ widział tak wiele okrucieństw, gdy był małym chłopcem, że za każdym razem, gdy przychodzi do niego kobieta, jest do tego stopnia przerażony, że chce zabić. W pewnym momencie staje się seryjnym mordercą.
Osobiste zmagania bohaterów toczą się na tle zarysowanych przez Zolę zmian społecznych i gospodarczych końca XIX wieku. One też były dla pana istotne?
L.P.: Tak, to się ze sobą łączy. Tak naprawdę to, co opisuje Zola, to nie tylko początek rewolucji przemysłowej, ale także początek kapitalizmu. Analizując jego powieści, zobaczyłem, jak system kapitalizmu wpływa na prywatną atmosferę między ludźmi. Jak na prywatne relacje wpływają ówczesne idee, np. idea kolonializmu, która rozwija się w tamtym czasie.
Co przez to możemy rozumieć?
L.P.: Odniosę to do kraju, z którego pochodzę. Akcja toczy się w momencie, kiedy Belgia kolonizuje Kongo, co staje się ogromnym, brutalnym aktem historycznym. Ale możemy tu przywołać wiele innych kolonii, dla których wspólną cechą jest brak szacunku do miejsca i ludzi, których zastano na miejscu. To, co zauważam w tej historii, to jak kolonialne myślenie odbija się w prywatnych relacjach między ludźmi, np. w postaci paternalizmu, brutalnego paternalizmu, który prowadzi do przemocy domowej, a ta prowadzi do traumy. Spójrzmy choćby na postać Nany.
To historia kurtyzany, która chce zagwarantować sobie lepsze życie.
L.P.: Ale wcześniej widzi swoją umierającą matkę, która, pozostawiona przez męża, upija się na śmierć. Nana postanawia, że nigdy, przenigdy tego nie doświadczy. Z ulicy udaje się jej dostać do innego świata, zostaje luksusową prostytutką, ale ostatecznie umiera tak samo jak jej matka, z tą różnicą, że w luksusowym hotelu. Ta historia pokazuje, i to jest dla mnie jedną z najbardziej fascynujących rzeczy, że żyjemy w pewnego rodzaju zapętleniu. Powtarzamy te same historie, nie wiedząc tak naprawdę, dlaczego. I nawet gdy jesteśmy tego świadomi, bardzo trudno jest się z tego kręgu powtarzalności uwolnić. Docieramy wtedy do bardzo interesującej tezy, zgodnie z którą wszystkie relacje między ludźmi są determinowane przez abstrakcyjną siłę, jaką jest seksualność, i że przyciągamy partnerów, którzy wyzwalają traumę z przeszłości.
Poprzez historie bohaterów zastanawia się pan, dlaczego jesteśmy tym, kim jesteśmy?
L.P.: Tak, absolutnie. Te pytania są widoczne u Zoli, który żył w podobnym czasie, co Darwin. Darwin, próbujący zbadać gatunek natury, aby zrozumieć ewolucję ludzkości, pojawia się w powieści Zoli jako doktor Pascal. Bohater próbuje namalować fresk własnej rodziny, który wychodzi kolorowy i szalony. Bada losy tej rodziny, szukając rozwiązania nie tylko dla siebie, ale całej ludzkości. Próbuje znaleźć tajny klucz, który pozwoli uwolnić się od przeszłości.
Myślę, że to pragnienie uniwersalne, ponadczasowe. To coś, co fascynuje wielu ludzi, którzy przychodzą na świat. Chcemy znaleźć odpowiedź, jak to się dzieje, że żyjemy w pewnego rodzaju kręgu. Oczywiście zmieniają się czasy, środowisko, ale mamy te same lęki, te same pragnienia. I jak możemy znaleźć odpowiedź na to szaleństwo ludzkiej nędzy, jak to nazywam.
Zadaje pan te pytania, czy może wie, jak na nie odpowiedzieć?
L.P.: Nie wiem. Myślę, że teatr nie może dawać odpowiedzi. Nie jestem też filozofem. Od 40 lat oglądam teatr, od 40 lat jestem aktorem, od 40 lat przyglądam się ludziom i zadaję sobie te same pytania, co Emil Zola: jak to możliwe? Jak to możliwe, że żyjemy w takim świecie, w jakim żyjemy, wiedząc tak wiele o historii i naszej przeszłości. Jak to możliwe?
Nie wierzy pan, że kolejne pokolenia mogą przerwać ten łańcuch?
L.P.: Wątpię w to. Myślę, że to arogancja każdego pokolenia, które wierzy, że jesteśmy mądrzejsi i inteligentniejsi niż w przeszłości i że wiemy więcej niż zwierzęta, na przykład. Ale nie wierzę, że wiemy więcej niż zwierzęta lub rośliny.
Próbował pan uwspółcześnić historie opowiedziane przez Zolę?
L.P.: Tak i nie. Można powiedzieć, że uprościliśmy język, uczyniliśmy go bardziej bezpośrednim. Język Zoli jest językiem literackim, z wieloma barokowymi przymiotnikami. To coś, czego nie można oddać na scenie, na scenie musisz sugerować, nie opisywać. Z drugiej strony nasza historia zaczyna się w 1830 roku, zgodnie z fabułą.
Jak cykl powieści z XIX wieku koresponduje ze współczesnością?
L.P.: Myślę, że problemy opisywane przez Zolę się nie zmieniły. Jest kapitalizm, w którym żyjemy i dzisiaj, a który opiera się na niewolnictwie, pracy dzieci. Bardzo mi przykro, luksus, jaki mamy tutaj, polega na tym, że dzieci w Pakistanie i w innych miejscach na świecie robią tanie rzeczy. Są ludzie, którzy nie mają niczego. W tym samym czasie w innym miejscu żyją ludzie bezgranicznie bogaci. Świat jest zdominowany przez giełdę. Musimy oszczędzać pieniądze, płacić horrendalne rachunki i spłacać dług państwowy, a giełdy przeżywają boom. Co więc się zmieniło?
To kolejna sztuka w Starym Teatrze. Co spodobało się panu w krakowskim, lub szerzej, polskim teatrze?
L.P.: To bardzo złożona kwestia. Pracuję też sporo w Niemczech czy w Norwegii i widzę ogromne różnice. Myślę, że jako flamandzkiego reżysera łączy mnie z polskim teatrem wspólna idea katharsis - bardzo katolicka.
I widać ją w naszym teatrze wyraźniej niż na przykład w Niemczech?
L.P.: Tak, absolutnie. Niemiecki teatr jest o wiele bardziej racjonalny, analityczny. Oni nie ufają już swoim emocjom, co oczywiste, z powodu drugiej wojny światowej. Jest rodzaj… religijnego wymiaru, którego nie widzę w niemieckim teatrze. I w tym sensie znajduję wiele paraleli między polskim teatrem a flamandzkim. Jesteśmy częścią kultury katolickiej, która mówi, że musisz cierpieć, aby się wyzwolić. Musimy przeżyć katharsis, aby się uzdrowić.
Daje pan to widzom swojego najnowszego spektaklu?
L.P.: Tak. Ale nie zapominam, nawet opowiadając o bólu życia, poszukać sposobu, żeby się z tego śmiać. Bardzo ważne jest, żeby się śmiać.
Luk Perceval – belgijski reżyser, jeden z najważniejszych współczesnych twórców teatru. Na początku kariery pracował jako aktor w Teatrze Królewskim w Antwerpii. W 1998 r. został dyrektorem artystycznym Teatru Narodowego w Antwerpii, który przekształcił w nową strukturę o nazwie Het Toneelhuis. Od 2005 do 2008 r. był dyrektorem-rezydentem w Schaubühne am Lehniner Platz w Berlinie. W tym samym czasie pracował także w innych, najważniejszych teatrach niemieckich. Między 2009 a 2016 roku był dyrektorem Thalia Theather w Hamburgu