Wydana przez Czarne proza Lidii Yuknavitch - sugestywna, "wybuchowa", pełna ekspresji - ma w Polsce wielu fanów i fanek. Należą do nich Dominika Bednarczyk i Radosław Krzyżowski, którzy zaproponowali nam adaptację tej książki, jest wśród nich także wielu współczesnych pisarek i pisarzy, m.in Weronika Murek, prozaiczka i dramatopisarka, autorka radiowych słuchowisk.
Za swoją debiutancką książkę Uprawa roślin południowych metodą Miczurina nominowana była w 2015 roku do Paszportu „Polityki” w kategorii literatura, a w 2016 do Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Literackiej Gdynia. Laureatka m.in Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, autorka głośnego tomu "Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się". 7 maja w wydawnictwie Czarne ukaże się nowa powieść Murek pt. "Urodziny". W 2022 roku na łamach GW pisała o książce Yuknavitch "[...] woda jest zarówno początkiem, jak i końcem; środowiskiem, w którym – w sensie dosłownym i metaforycznym – główna bohaterka odnajduje się i w którym raz po raz przepada".
Pamiętasz swoje pierwsze spotkanie z "Chronologią wody"?
Oczywiście. Przede wszystkim wspominam doświadczenie języka Yuknavitch. Jest jednocześnie bardzo precyzyjny, sięgający "kości" każdego pojęcia, przenikliwy, niemalże w takim sensie, w jakim przenikliwy bywa mróz. Z drugiej strony zaś, ten język pozostaje w żywym kontakcie z czytelnikiem. Ja bardzo często, kiedy o niej myślę, wracam do opinii Kena Keseya, znanego zapewne słuchaczom autora "Lotu nad kukułczym gniazdem", mentora i przyjaciela Yuknavitch. On właśnie był jedną z tych osób, które zachęcały ją do pisania. Nie zapominajmy, że miała bardzo wyboiste życie i wcale nie było oczywistą sprawą, że tą pisarką się stanie, (chociaż pewnie bardzo o tym marzyła). Kesey napisał o Yuknavitch, że jest jedną z tych niewielu pisarek czy pisarzy amerykańskich, którzy potrafią "posłać piłeczkę w kosmos". A przypominam, że pisze ona o tematach, które są związane z kobiecą cielesnością, przemocą, seksualnością, doświadczeniem straty, traumy. To, co pozostaje, jako wrażenie pierwszej lektury to jest absolutnie hipnotyzujący język jej prozy.
Język w "rytmie wody", bo ta tytułowa metafora jest przecież kluczowa dla książki. Chyba na tym polega genialny koncept tej książki, że ona z jednej strony jest autobiograficzna, z drugiej strony od razu to doświadczenie poprzez tę wodę uniwersalizuje?
Tak, rzeczywiście, kiedy rozmawia się o tej książce, wszelkie metafory związane z akwatycznością i z wodą, jakoś się bardzo mocno łaszą do człowieka, prawda? Ale mam też wrażenie, że oprócz tych wszystkich klisz, które od razu się pojawiają, Yuknavitch bardzo skrzętnie i chytrze przed tymi wszystkimi kliszami ucieka.
Woda pojawia się tu jako część jej doświadczenia związanego z trenowaniem przez długie lata pływania. To z jednej strony wielka pasja, a z drugiej strony jednak opowieść o tym, jak poprzez ten sport to swoje ciało, a poprzez ciało także życie, mogła kontrolować czy próbowała kontrolować. I w związku z tym, do końca nie wiemy, czy ta woda jest bardziej metaforą właśnie wolności, czy może jednak wyparcia? Ale rzeczywiście, ona sama gdzieś tam przyznaje, że ilekroć próbuje sobie coś wyobrazić, coś zrozumieć, widzi się w wielkim basenie pełnym błękitnej, chlorowanej wody. Ten obraz jest bardzo ważny.
Jej biografia jest pełna bardzo drastycznych momentów, nic dziwnego, że nawet pisząc o nich, wciąż czyni to rozglądając się za jakąś "kryjówką. Nawet tytułowa chronologia jest specyficzną chronologią, nie zaczyna się wcale od urodzin, ale od śmierci.
Zaczyna się od śmierci i ten wątek śmierci bez przerwy będzie się przewijał w tej historii. Sama autorka mówi o sobie jako o kobiecie, która "o tym, co jest martwe, myśli nieustannie". Czy to jest martwy ojciec, czy martwa córka. Opowiada o swoim dzieciństwie, bo dorastała w domu naznaczonym właśnie chorobą alkoholową, doświadczeniem przemocy domowej. No i to pływanie, treningi pływackie, były dla niej pewnego rodzaju ucieczką także przed relacjami z ludźmi, bo, jak sama mówi, "pod wodą nie da się z nikim rozmawiać". W tym sensie to było dla niej wyzwalające. Cały czas pojawiają się w tekście, prowadzone "blisko skóry", opowieści o trudnych doświadczeniach, o stracie dziecka, o nieudanych małżeństwach, nadużywaniu alkoholu, wypadkach. Ale też, i tu niech pojawi się dość banalna metafora, ale jakże na temat o "podnoszeniu się z dna" - o odbudowywaniu, po absolutnym "rozłożeniu samej siebie na czynniki pierwsze".
"Jest to bardzo mocna rzecz, momentami też bardzo kontrowersyjna, ale najważniejsze, że to także opowieść o narodzeniu się na nowo" - powiedziała mi Dominika Bednarczyk, zapytana o wybór tej książki. Jest jeszcze jeden ważny wątek tej książki: seksualność autorki, w której nie ma żadnego tabu.
Myślę, że tutaj pisanie o seksualności to jednej strony jakiś rodzaj odzyskiwania własnego ciała, ale też to, co Yuknavitch nazywa radykalnym testowaniem tego, czym mogłaby być relacja, niekoniecznie związana z cierpieniem: poszukiwaniem między przyjemnością a poczuciem winy i odnajdywaniem w tym swojej sprawczości. Seksualność jako rodzaj poligonu doświadczalnego.
W sumie, bardzo w duchu pism markiza de Sade'a.
Tak, zgadzam się, to takie badanie krawędzi, zresztą motyw autodestrukcyjny w tej książce się pojawia. Jest też motyw alkoholu, naprawdę przygnębiający: czasem narratorka wspomina seks jak przez mgłę, ale bardzo dobrze pamięta to, co do tego seksu było pite.
Tą książką, mam wrażenie, dostaje się po głowie.
Oj, dostaje się tą książką faktycznie po głowie. Wydaje mi się, że jej siła tkwi bardzo mocno w konkretach, w detalach, w szczegółach, które podaje autorka. To jest to literatura "zębata", taka, która chwyta i nie puszcza, ale też taka, która wbija się pod skórę. Absolutnie porażające doświadczenie.