Janusz Filipiak założył firmę Comarch w 1993 roku, wynajmując pokój na uczelni. Firma stała się szybko liczącym się graczem na rynku - jak mówił później - dzieki jego doświadczeniu i determinacji żony. "99% naszej sprzedaży to nasza własna myśl techniczna. Stawiamy na młodych, zdolnych ludzi, którzy zaczynają pracę z nami na IV, V roku studiów i potem płynnie wchodzą w procesy produkcyjne, prace badawcze. Bez tych młodych, zdolnych ludzi rozwój Comarchu nie byłby możliwy. Oni ciągle przychodzą z nowymi pomysłami, zapałem. Oni są źródłem innowacji" - mówił Filipiak, gdy trafił na listę 100 najbogatszych Polaków tygodnika Wprost.

Firma Comarch w 1999 roku trafiła na giełdę i szybko stała się znana na świecie. Teraz to jedna z największych firm informatycznych w Europie. Z jej usług skorzystało dotychczas kilkadziesiąt tysięcy przedsiębiorstw w ponad 100 krajach na sześciu kontynentach. "Ku mojemu zaskoczeniu pierwsze sześć miesięcy tego roku będzie lepsze niż sześć miesięcy roku minionego. Podpisaliśmy kontrakt na linie lotnicze. Mamy pandemię, lotnictwo leży, ale taki kontrakt udaje się podpisać. Teraz Comarch jest beneficjentem strategii globalnej. Dużo więcej kontraktów podpisujemy poza Europą, w rejonie Zatoki Arabskiej, w  Azji. To nas niesie w czasach pandemii" - mówił niegdyś w Radiu Kraków.

Biznes to jedno. Drugą miłością jego życia był sport. Jego firma przejęła patronat nad znajdującą się w III lidze Cracovią i doprowadziła ją do awansu do Ekstraklasy w 2004 roku. "Głównym powodem - nikt w to nie uwierzy - mojej pierwszej inwestycji w Cracovię było 100 lat tradycji" - wspominał.

Największym sukcesem za jego kadencji było wywalczenie Pucharu Polski w 2020 roku. "Ta dramaturgia była duża. Teraz się miło o tym mówi, ale w trakcie meczu było obgryzanie paznokci" - opowiadał.

Piłkarze dwa razy zajmowali też 4 miejsce w Ekstraklasie i brali udział w eliminacjach Ligi Konferencji Europy. Gra w Europie zawsze była marzeniem profesora. "Trener jest zdeterminowany. Za to będę rozliczał piłkarzy. Za to dostaną duże premie" - mówił.

Profesor nie żałował pieniędzy na sport, często jednak toczył boje o rolę managerów zarabiających krocie na transferach. "Naszą wolą jest ściągnąć zawodników, którzy będą walczyć. Z tym mieliśmy problem w minionym sezonie. Zawodnicy mieli umiejętności, ale z determinacją, gryzieniem lodu było gorzej. Trener Rocháček ma wyzwanie, żeby ściągnąć zawodników, którzy będą chcieli walczyć w najważniejszych momentach" - mówił prezes Cracovii.

Piłka nożna bowiem nie była wszystkim. Od czasu przyjścia Janusza Filipiaka do klubu drużyna hokejowa sięgnęła po Puchar Kontynentalny, zagrała w Lidze Mistrzów, wywalczyła też siedem tytułów Mistrza Polski. "To bardzo dużo pieniędzy, ale nie miałem żadnych uczuć, że może lepiej, żeby nie zdobyli mistrzostwa, a pieniądze zostały w kieszeni. One były przeznaczone na Mistrza Polski" - mówił.

Profesor hojnie wynagradzał sukcesy i był stały w uczuciach. Przykładem jest 19 lat pracy trenera Rudolfa Rocháčka w Cracovii. "To jest bardzo ważne. To jest wiązanie się z klubem. To powoduje, że trener Rocháček się czuje odpowiedzialny za wynik. On się utożsamia z klubem. My wszyscy się czujemy odpowiedzialni za Cracovię, żeby wygrywać, żeby to był przyzwoity klub" - podkreślał.

Janusz Filipiak starał się być blisko klubu, trenerów, zawodników i kibiców, z którymi często miał odrębne zdanie, ale nie mogło go zabraknąć w czasie tradycyjnego składania świątecznych życzeń. "Życzymy wszystkim zdrowia, spokoju, radości. W przypadku Cracovii oczywiście sukcesów sportowych. Nawzajem sobie z kibicami składamy życzenia podwójnego mistrzostwa Polski" - słyszeliśmy niegdyś.

- Jeszcze jedna, ostatnia rzecz. Chcę serdecznie podziękować kibicom Cracovii. Jest ich krytyka, natomiast wsparcie kibiców dla naszych zawodników było fantastyczne i za to serdecznie dziękuję - mówił.

My także dziękujemy. Nie tylko w imieniu kibiców Cracovii.

áč