Radio Kraków
  • A
  • A
  • A

Kiciuś w gorącej wodzie kąpany. Krystyna Święcicka-Wójcik – niedługo skończy 80 lat i wciąż szaleje z radiowym mikrofonem

  • Renata Radłowska
  • date_range Poniedziałek, 2025.01.27 21:18 ( Edytowany Wtorek, 2025.01.28 08:51 )
Wpadała do pokoju: „Ej, Tomek, słuchaj, to jest dobre, puść to”. I zostawiała płytę. Miała nosa, to było dobre. Albo: „Tomek, rzuć uchem”. No to rzucałem.

Krystyna Święcicka-Wójcik/ Zdjęcie z archiwum rodzinnego

Nie mogła patrzeć na gitarę, wcisnęła ją w kąt. Bandżo też jej przeszkadzało.

Gdzie się obróciła, tam on. Płyty, zdjęcia, drobiazgi, nuty; rzeczy przedwczorajsze, wczorajsze, dzisiejsze i te na jutro. Jak szczoteczka do zębów, to dwie; kubki dwa, pantofli dwie pary. Jego ubrania w szafie, włos na swetrze, lekarstwa na stole.

Mogła siedzieć w domu, rozmyślać i płakać, brać płyty, odkładać je; czasem otwierać wino albo okno (nie otwierać drzwi, kiedy ktoś pukał); słuchać muzyki, tej, którą razem robili.

Ale pojawił się człowiek, który ściągnął ją do radia. Nazywał się Antoni Krupa, pracował w Radiu Kraków, znała go ze starych czasów.

Ona to Krystyna Święcicka-Wójcik – mówią o niej, że jest najstarszą didżejką w Polsce, ale starsza jest przecież DJ Wika. Jeżeli więc didżejka, to taka, która nie stoi za konsolą w dyskotece, muzykę puszcza w radiu. Właśnie zaczyna 80 lat.

Kakao babci Święcickiej

Dom był prawdziwie krakowski. Rodzina z tradycjami - prawnik, lekarz, filozof, ksiądz; patriotyzm, ale nie ten ze sztandarów; przyzwoitość, dobra szkoła, zasady.

Ojciec Krysi, Jan Święcicki był prawnikiem, pracował w skarbówce. Mógł mieć wiele, bo ludzie przychodzili i prosili - pan załatwi, pan przymknie oko, dogadamy się. „Pan” odmawiał. Może nawet w ogóle rozmowy nie było.

Krysia: Przyszła kiedyś kobieta z jakąś sprawą, przyniosła zestaw nazywany potocznie bliźniakami - koszulka i sweter; każda dziewczynka chciała mieć coś takiego, modne, eleganckie, jak nie z peerelu. Tata tę kobietę wyprosił, zabrała ze sobą ciuszki. Bolało. Nie odzywałam się do tatusia dwa tygodnie.

Tata uprawiał boks, przychodził czasem z podbitym okiem, średnio pasowało do prawnika. Mama powiedziała w końcu, że albo boks albo rodzina. Wyboru nie miał.

Mieszkali przy ulicy Smoczej, w ogromnym mieszkaniu z widokiem na Wawel, z Wisłą po sąsiedzku (kiedy zamarzała, tata Jan brał Krysię za rękę i szli po lodzie na drugi brzeg).

Babcia Święcicka mieszkała przy Siennej - babcia, której się nie przytulało, bo czasy były inne, dzieciaki nie wieszały się na dziadkach, nie siadały babciom na kolanach. Więc babcia Święcicka robiła kakao i było to kakao najlepsze; Krysia nigdy nie poznała tego przepisu, chociaż kombinowała (a może ta pianka, to z białek? przecież nie bita śmietana).

Krysia: - Kiedy miałam pięć lat, mama zapisała mnie do Eksperymentalnego Studium Muzycznego Krystyny Druszkiewicz przy ulicy Gołębiej. Na czym polegała ta eksperymentalność, nie wiem. Miałam dobre poczucie rytmu, chociaż na zajęciach z baletu szło mi fatalnie. Tam po raz pierwszy się zakochałam, ja - ośmiolatka. On był perkusistą i nie zwracał na mnie uwagi, bywa.

Chodziła do szkoły podstawowej muzycznej, potem do liceum - była tam anglistka, dzieciaki nazywały ją „ciocia Wieża” (tak, była wysoka). Krysia pokochała angielski, w domu rodzice słuchali Radia Wolna Europa, a Krysia znalazła sobie Radio Luksemburg.

Plan był taki, że będzie studiować prawo, ale poległa na egzaminie z geografii, rodzice stwierdzili więc, że może być filologia angielska. Na te studia Krysia się dostała.

Dylan i karty

Już słyszała Boba Dylana, już rozumiała o czym śpiewał. A jak nie rozumiała, to się domyślała. Tłumaczyła zdanie po zdaniu, a tam, gdzie była dziura, dokładała słowo, które mogło pasować do kontekstu. Dylan w radiu skrzeczał (według mamy Krysi), a że śpiewał o Ameryce, to Krysia uczyła się Ameryki (wolnego świata) od niego.

Ale to nie Dylan miał skończyć studia na Uniwersytecie Jagielloński, tylko Krysia; niestety poległa po pierwszym semestrze. Zamiast się uczyć, grała w karty w jakiejś kanciapie w Paderevianum. Przychodzili studenci z AGH, Krysia rozdawała karty i cięli w brydża. Rodzice zadowoleni nie byli, pojęcia nie mieli o kartach; myśleli, że córce po prostu nie poszło.

Krysia: - Mama wpadła na pomysł, żeby wysłać mnie do Anglii, jako au pair. Taka trochę pomoc domowa, trochę opiekunka do dzieci. Jak to załatwiła? Pojęcia nie mam. W Anglii trafiłam do żydowskiej rodziny, bardzo miłej zresztą (szyli płaszcze, kurtki); to był znakomity pomysł, bo angielskiego nauczyłam się szybciej i lepiej niż na uniwersytecie.

Pół roku później wróciła do Krakowa. Miasto było szare, smutne, a w Anglii przecież Beatlesi, puby, kolory, koncerty, jazz. Gdzie w tym Krakowie pójść? Gdzie przysiąść? Gdzie obalać system? W Hawełce? Można było w Rio, to oczywiste (i Krysia siedziała tam od rana do wieczora). Wróciła na studia.

I wtedy poznała Jerzego Wójcika (też zaczął studiować anglistykę). Miał brązowe oczy, długie włosy, był wysportowany. Krysia przepadła.

Jerzy, po raz pierwszy

On zakochany w Dylanie, ona nie mniej. On grał na gitarze, ona trochę na fortepianie. On śpiewał, ona wzdychała do niego. On jeszcze z jakąś dziewczyną, ona z jakimś chłopakiem. A potem wszystko wskoczyło na swoje miejsce.

Jacek Ukleja, z którym Jerzy założył później grupę Zdrój Jana, wspominał w opracowaniu („Widziane z narożnika I piętra: Zdrój Jana - Kiedy będę żałował”): „Ktoś zaprowadził Rycha i mnie do Paderevianum, gdzie Jerzy Wójcik, otoczony prześlicznymi anglistkami właśnie dawał recital dylanowski - nie pamiętam, ale nigdy nie zapomnę tego widoku i mojego wrażenia. Wkrótce Wójcik był nasz. Jego muzykalność, „multiinstrumentalność”, dobra angielszczyzna, obycie w muzyce anglosaskiej, bluesowe zacięcie, oraz niezłe ego - uzupełniły wszystkie nasze braki”.

Jerzy skończył Technikum Energetyczne przy Loretańskiej, ale nigdy elektrykiem nie został. Tak, jak Krysia nigdy nie została magistrem filologii angielskiej.

Jerzy śpiewał Dylana tak, jak umiał, a że umiał nieźle, na jego kameralne koncerty (w sumie to koncerciki) przychodziło pół Krakowa.

Krysia miała wyjść za prawnika, ewentualnie lekarza, wyszła za anglistę z gitarą. Do ślubu jechali dorożką - powoził Jan Kaczara (ten z poematu Gałczyńskiego), miała wiklinowy koszyk z kwiatkami zamiast bukietu. Mama łzy wylewała, bo przecież zięć miał być poważnym człowiekiem, tata machnął ręką: jak się kochają, niech się kochają.

Zamieszkali z matką Jerzego w jej mieszkaniu (maleńkim aż strach).

Zdrój Jana

Więc psychodelia.

Hippisi, końcówka lat 60. (w Ameryce Lato Miłości w pełni, do Polski właśnie dociera).

Psychodelia to pobudzenie, wrażliwość na bodźće, kolor, transy, wizje, (i LSD). Była psychodeliczna muzyka, psychodeliczne sztuki wizualne, moda, literatura, kino.

W Krakowie psychodelia to Zdrój Jana – grupa powstała w 1968 roku w klubie Pod Ręką (przy ASP). Ryszard Antoniszczak pisał teksty, grali Jacek Ukleja, Piotr Walewski i Jerzy Wójcik (byli też inni – na chwilę, na dłużej).

Krysia: - Miał być zespół muzyczny, był kabaret. Co tam się działo? A co się nie działo? Pierwszy stroboskop rzucający światło na ścianę, Lola Rozbieraczka, narysowana postać, z której zeskrobywano warstwę atramentu... Graliśmy ballady rockowe i folkowe, było trochę tańca, teatru i filmu. Na rowerze pedałował Jerzy Nowakowski (był później prorektorem ASP) i udawał, że zasila aparaturę.

Ultrafioletowe światło, Zdrój Jana w białych kitlach, w programie Tunel Aerodynamiczny (zestaw trzech anglosaskich kawałków, oczywiście „Like a Rolling Stones” Dylana, śpiewał Jerzy). Nie było biletów, ludzie wrzucali co mogli do kapelusza. Żadnej polityki, kto chciał interpretacji, interpretował.

Jerzy napisał pracę magisterską o Dylanie (o Ameryce w jego tekstach). Profesorom UJ nie bardzo się spodobało, ale student się uparł i co mu zrobisz.

Były jakieś festiwale, nagrody, nagrania w radiu, ale ostatecznie płyty nie udało się wydać. Zdrój Jana nie chciał się zgodzić na zmiany. To, co robiła grupa, było brudne, chropowate i takie miało zostać.

Bandżo

Krysia i Jerzy po raz pierwszy pojechali za granicę - Anglia, Belgia, Holandia. Chcieli zarobić, kupić instrumenty, zobaczyć, jak się żyje w świecie, który ma więcej wymiarów niż peerelowska Polska. W 1978 roku byli na koncercie Dylana, Jerzy dostał autograf – podsunął sekretarce artysty swoją pracę magisterską, na której ten się podpisał (drugi egzemplarz mu podarował).

Kiedy wrócili, oprowadzali zagraniczne wycieczki po Krakowie. Turyści byli zachwyceni tym, co dobijało Krysię i Jerzego - szarością i sennością. Zagraniczni turyści przysyłali im potem płyty i kasety (Dylana i innych), gazety, plakaty.

Jerzy tłumaczył z angielskiego, Krysia dostała etat w Pracowni Konserwacji Zabytków.

Mieli dom otwarty, ludzie przychodzili, ludzie wychodzili. Pili, jedli omlety, które smażył Jerzy, grali, śpiewali, żyli.

Ale zatęsknili za sceną. Wrócili na nią jako Little Ole Opry, grali muzykę bluegrassową (w składzie, oprócz Jerzego i Krysi – Jacek Ukleja, Piotr Łopalewski, czasem Marek Wilczyński). Bluegrass to muzyka z amerykańskich Appalachów, ma korzenie szkockie, irlandzkie (później przyplątał się też jazz).

W Polsce nikt tak jeszcze nie grał.

Krysia: - Jest taka piosenka, „Evengeline”, piękna… Pewna dziewczyna żegna swojego ukochanego, strasznego karciarza, który płynie w rejs. Czeka na niego, tęskni. I on wraca, jego statek już widać na horyzoncie. Kiedy jest blisko portu, zaczyna tonąć. To jest bluegrass - rzewne, o życiu, prostych sprawach. Jurek zwariował na punkcie pięciostrunowego bandżo, chodził po domu i brzdąkał. No nic do siebie nie pasowało, bo też nikt nie wiedział, jak na tym instrumencie grać. Aż któregoś dnia wydobył pierwszy sensowny akord. I poszło!

Jerzy, po raz drugi

Kochali się, kłócili. Lekko nie było. Czasem Krysia schodziła z drogi, Jerzy rzadziej.

Krysia: - Zachorował na cukrzycę, a może zawsze ją miał. Cukier leciał w dół, cukier wybijał w kosmos. Jurek źle reagował, ale wtedy wiedziałam już, że to choroba, nie brak miłości. Byłam dobra w karty, nauczyłam się, żeby z Jurkiem nie grać tymi najwyższymi. Kto gra w karty, ten rozumie, co mam na myśli.

Trenował karate (sprowadził do Polski szkołę karate kyokushin), miał spore sukcesy. Ale Krysia mogła mówić, żeby uważał, pilnował się. Nie docierało.

Kiedy wyjeżdżali zagranicę, Krysia leciała do apteki, kupowała igły - mówiła, że jest z kraju, w którym igieł używa się nie raz, nie dwa. W jej kraju igły gotuje się, żeby użyć ich ponownie.

Jeszcze pojechali do Rotterdamu na operację oka, jeszcze zdążyli wrócić. I od razu szpital.

Któregoś popołudnia zadzwonił lekarz – Krysia miała przyjechać, szybko, od razu; wsiąść w samochód i gnać. Nie wsiadła w samochód, nie mogła. Ale zdążyła.

Krysia: - Wróciłam do domu i popatrzyłam na Jurkową gitarę. Cholera, nie zagra na niej; schowałam ją.

Otwierała wino, wypijała wino, otwierała. W końcu wstała z kanapy i poszła do radia.

Był rok 1992.

Kantorek

Krysia: - Przyszłam z pomysłem, no mi się podobał. Polska się zmieniała, ludzie się dorabiali, ale powoli. Jeden coś wymieniał, drugi wyrzucał, a trzeci szukał. Postanowiłam ich spotkać. Tak powstał „Kantorek zamian”. Antek Krupa uznał, że pomysł jest świetny i żebym przyszła do niego, da mi kilka minut w swojej audycji. No to wpadłam.

Powiedziała na antenie o co jej chodzi, poprosiła, żeby ludzie dzwonili, niech powiedzą, co mogliby oddać (a co nie jest im potrzebne); niech inni pomyślą, co mogliby dać w zamian. I telefony się rozdzwoniły: stołek, mam stołek; a ja kanapę, w dobrym stanie; pani kochana, mam sedes, tak, może ze dwa razy używany; potrzebuję wannę, oddam fotel; za dwie czekolady dam radio, no dobra, może za jedną, ale dobrą.

Jan Stępień (dziś sekretarz redakcji w Radiu Kraków): - Krysia była internetem, w czasach, kiedy nie było internetu.

Marcin Pulit (dziś redaktor naczelny Radia Kraków): - Byłem reporterem w Tarnowie, słuchałem Kantorka, ale nie miałem pojęcia, kim jest Krysia. Zapytałem kogoś i usłyszałem: to jest Krysia, nie wiesz, kim jest Krysia? Nie dopytywałem, bo uznałem, że powinienem wiedzieć, kim jest Krysia. Kantorek był analogową wersją współdzielenia, Krysia tworzyła społeczność, można powiedzieć, że budowała kapitał społeczny.

I tak Kantorek hulał przez 20 lat. Potem wymyślono internet i ludzie przenieśli się do internetu. Krysia w Radiu Kraków została. Razem z Antonim Krupą prowadziła Radiową kafejkę.

Robiła to, co wychodzi jej najlepiej: rozmawianie z ludźmi i puszczanie muzyki (a już naprawdę najlepiej, to rozmawianie z ludźmi o muzyce).

Tomasz Buszewski (szef redakcji muzycznej w Radiu Kraków): - Zakolegowaliśmy się szybko. Powiedziała: „Kryśka jestem” i tyle było prezentacji. Nigdy nie czułem, że jest między nami różnica wieku, być może dlatego, że radio to eliksir młodości, dobrze konserwuje. Krysia to kolorowy ptak, ona pierwsza pokazał mi krakowską scenę muzyczną. Wpadała do pokoju: „Ej, Tomek, słuchaj, to jest dobre, puść to”. I zostawiała płytę. Miała nosa, to było dobre. Albo: „Tomek, rzuć uchem”. No to rzucałem. Krysia jest pożeraczką muzyki, ma ogromną wiedzę, instynkt, umiejętność kojarzenia. A, dzięki niej poznałem Ettę James.

Jerzy, po raz trzeci

Co pięć lat w Radiu Kraków Krysia organizuje koncerty poświęcone Jerzemu. Przychodzą ci, którzy Jerzego pamiętają, ci, co słyszeli o nim (fakt, jest ich coraz mniej), młodzi, którzy nagle Jerzego odkryli. Krysia prowadzi te spotkania, czasem zaśpiewa. Albo zaprosi muzyków, którzy po swojemu interpretują muzykę Jerzego. Zespół Kraków Street Band nagrał w 2015 roku płytę z kawałkami Little Ole Opry.

Łukasz Wiśniewski (Kraków Street Band): - Wybrała nas, bo wiedziała, że się do tego nadajemy, ale dała nam też dużo wolności interpretacyjnej. Myślę, że płyta, którą razem nagraliśmy, bardzo ją wzruszyła.

Buszewski: - Na te koncerty zawsze się czeka. Krysia potrafi zarządzać emocjami.

Marta Szostkiewicz (szefowa publicystyki w Radiu Kraków): - Zawsze widziałam ich razem – Krysię i Jurka. Byli nierozłączni, niezwykła para. Krysia potrafiła zamienić żywą żałobę w żywą pamięć.

Rozmowy

Krysia i Antoni Krupa – „radiowe małżeństwo”.

Krupa zmarł w marcu 2024 roku, Krysia wspominała go na antenie Radia Kraków: "Nauczyłam się od niego dziennikarstwa lekkiego, wesołego, bez sztuczności".

Antoni Krupa pracował w radiu od 1977 roku (był też muzykiem, pisał książki), Krysia wciąż prowadzi Radiową kafejkę (zawsze w soboty). Przychodzą do niej muzycy, opowiadają nie tylko o muzyce. Krysia nie pyta, Krysia z nimi rozmawia.

Pulit: - Ludzie po prostu ją interesują, jest ich ciekawa. Krysia słucha i słyszy. I jest w tym spontaniczna, a w radiu spontaniczność jest najważniejsza, bez tego nie ma dobrego radiowca.

Tylko u niej muzycy mogą zagrać na żywo.

Buszewski: - Zdarza jej się nie dopilnować czasu, a wtedy realizatora szlag trafia, ale to jest Krysia, artystka. Pamiętam, jak w radiu coś się zmieniało, audycje znikały, pojawiły się nowe. Krysia przyszła i mówi: „Chłopie, nie martw się, ktoś musi im to radio robić”.

Barbara Gawryluk (dziennikarka Radia Kraków, pisarka, tłumaczka): - Ludzie starzeją się w różny sposób, niektórzy na starość robią się zgorzkniali, a z Krysią jest tak, że im starsza, tym pogodniejsza. To jest nie do wiary. Nigdy nie widziałam jej zachmurzonej. I może dlatego, jak spotyka się ją na ulicy, to człowiek zawsze podejdzie, przytuli się. Przed Krysią nikt nie ucieka na drugą stronę.

Piotr Witkowski, krakowski muzyk (i doktor fizyki) poznał Krysię kilka lat temu (przez jej chrześniaka, Andrzeja).

Witkowski: - Od razu się polubiliśmy, okazało się zresztą, że Krysia skupia wokół siebie sporą cześć środowiska muzycznego w Krakowie. Zaczęliśmy z kolegami przychodzić do niej towarzysko, pomuzykować i pogadać i któregoś dnia przyniosłem bandżolele -- połączenie jej ukochanego bandżo z ukulele. Od razu zapytała, czy może je pożyczyć. Pożyczyłem oczywiście i był to strzał w dziesiątkę, bo Krysia i bandżolele stali się nierozłączni i to do tego stopnia, że na zeszłoroczne urodziny kupiliśmy Krysi taki instrument (bo inaczej swojego nigdy bym nie odzyskał). Ona i bandżolele tak się polubili, że zaczęła pisać swoje piosenki! Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie, więc namawiałem ją na nagranie tego materiału. Krysia z początku była bardzo niechętna, ale w końcu dała się przekonać i udało nam się nagrać na żywo, w jej mieszkaniu, cztery utwory (dwa autorskie i dwa nasze aranże amerykańskich standardów, które grali kiedyś Krysia z mężem). Całość ukaże się niedługo pod tytułem Krysia & the Lazy Boys.

Żywioł

Została soroptymistką (Soroptimist International to, w największym skrócie, organizacja zrzeszająca kobiety, które pomagają innym kobietom), dołączyła do krakowskiego klubu jako ostatnia z żałożycielek. Rozsadzała ją energia, musiała coś robić, coś sensownego.

Krakowskie soroptymistki, poza statutową działalnością, organizowały też rajdy samochodowe. Krysia stworzyła Rajd Baby Jagi („Chodziło o to, że to baba ma być za kierownicą”). Wpadła na pomysł, żeby dziewczyny się przebierały (zakładały coś śmiesznego), ona paradowała w stroju nietoperza.

Samochód zawsze prowadziła kobieta, mężczyzna mógł być pilotem, były ustalone trasy, odcinki specjalne, nagrody.

Czasami myliły drogę albo po prostu zjeżdżały z trasy, bo taką miały fantazję. To miała być zabawa – kobiety na rajdach się bawią, mężczyźni ścigają.

Anna Wszelaczyńska (przyjaciółka Krysi, soroptymistka): - Wymyśliłyśmy nagrodę za ostatnie miejsce. Pamiętam taką scenę: mąż i żona zajęli przedostatnie, więc mąż robi awanturę, że żona nie potrafi zająć nawet ostatniego miejsca. Krysia to żywioł, nie potrafi w życiu wyhamować, a zresztą - kto powiedział, że jak się ma 80 lat, to trzeba już zjechać na parking? Lubię z nią grać w karty, pijemy wtedy cytrynówkę. A kierowcą Krysia zawsze była świetnym.

Kiciuś

Któregoś dnia coś w Krysi się zacięło, straciła widzenie peryferyjne, nie wsiadła już do samochodu. Swoją malutką toyotę oddała chrześniakowi, Andrzejowi Legutce.

Andrzej Legutko: - Ciocia Krysia to Kiciuś, zawsze tak ją nazywaliśmy. Jest Kiciusiem dla moich siostrzenic, uwielbiają ją. Zresztą wszystkie dzieciaki ją uwielbiają i tak było od zawsze. Pamiętam, jak organizowała nasze urodziny, to były naprawdę niesamowite imprezy, czego tam nie było… Była wodzirejem, klaunem, didżejem. To ona pierwsza puściła mi piosenki Dylana, bo u nas w domu raczej nie słuchało się takiej muzyki. Kiedy straciłem mamę, Kiciuś była przy mnie bardzo intensywnie.

Kiedy chrześniak poznał dziewczynę, Kiciuś już leciała z poradą, już ustalała plan działania. Chrześniak, na to: ciociu, poczekaj, to nie ten etap.

Ale co zrobić, jak Kiciuś zawsze w gorącej wodzie kąpany?

Autor:
Renata Radłowska

Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (8)

S
Sara
2025-01-29
Pięknie napisane ale jak inaczej Pisac o tak pięknej osobie ❤️
K
Katarzynka
2025-01-29
Bardzo dziękuję za historię Pani Krysi :) To wspaniale czytać o osobie, która bez względu na wiek żyje na całego. Pani Krysiu STO LAT i ciągle nowych pomysłów na smakowanie świata!!!
BB
Bogdan Bartosz
2025-01-28
Wspominając Kantorek Zamian: nie jestem pewien czy Krysia chciałaby zamienić 80 na mniej. Krysiu, tak trzymaj i zdobywaj szczyty Appalachów.
WZK
Waldemar z Krakowa
2025-01-28
KRYSIA JEST WSPANIAŁA, BRAWO, ŻE RADIO TAK DOCENIA PRACOWNIKÓW
D
Dorota
2025-01-28
Poznałam Krysię w latach 80-tych, znałam jej Męża Jurka, byłam nawet na ich koncercie. Uwielbiałam ich muzykę. Fajne czasy były.....
AWS
Anna Wszelaczyńska Soroptymistka
2025-01-28
Brawo Krysiu! Jesteś wspaniała! Jak to dobrze, że Cię poznałam, z Tobą życie jest ciekawsze. Dziękuję!
A
Arleta
2025-01-28
Cudowna kobieta! Uwielbiam
JNK
Jan Nowak Kowalski
2025-01-28
Cudowne audycje! Dobrze by było, gdyby pojawiły się w podcastach, by móc w dowolnej chwili "przycupnąć" w radiowej kafejce..

Dodaj komentarz



Zobacz także

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię