75-latek w połowie października potrącił na al. Mickiewicza w Krakowie 44-letniego motocyklistę. Uderzył go autem w łokieć, motocyklista się przewrócił. Kierowca auta jechał dalej, bo - jak tłumaczył potem na miejscu policji - nie zauważył kolizji. Kiedy został zatrzymany, badanie wykazało, że ma 0,7 promila alkoholu w organizmie.
W rozmowie z PAP Bartosz Izdebski z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie mówił, że "44-letni motocyklista został trącony w rękę, niegroźnie. Zaraz po kolizji był na kontroli w szpitalu".
"Bardzo żałuję i przepraszam, że wczoraj podjąłem tę najgorszą w moim życiu decyzję o prowadzeniu samochodu. Deklaruję pełną współpracę z organami powołanymi do wyjaśnienia wczorajszego incydentu. Jednocześnie chciałem zapewnić, że wbrew doniesieniom medialnym, nie zbiegłem z miejsca zdarzenia, lecz zatrzymałem się na życzenie jego uczestnika (motocyklisty - PAP) i razem oczekiwaliśmy na przyjazd policji" - napisał Stuhr w opublikowanym dzień później oświadczeniu.
Jak ustalił Fakt, Jerzy Stuhr zostanie przesłuchany w charakterze podejrzanego o czyn z art. 178a Kodeksu karnego. Mowa w nim o prowadzeniu pojazdu w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem środka odurzającego. "Kara, jaka za to grozi, to grzywna, kara ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch, chyba że sprawca był wcześniej już karany za podobne przestępstwo. Wtedy kara jest surowsza, bo jest to pozbawienie wolności od trzech miesięcy do lat pięciu" - napisano.
Według cytowanego przez "Fakt" karnisty profesora Piotra Kruszyńskiego, kluczowe przy tej sprawie jest to, ile czasu poszkodowany motocyklista spędził po tym zdarzeniu w szpitalu. - Jeśli to było do tygodnia, wtedy sprawcy grozi do dwóch lat pozbawienia wolności. Jeśli było to powyżej tygodnia, to nawet cztery i pół roku — wskazał profesor Kruszyński.
Przypomniano, że do wydarzenia doszło na jednym ze skrzyżowań w centrum Krakowa. "Stuhr jechał swoim luksusowym SUV-em wzdłuż ul. Reymonta przed motocyklistą. Obaj mężczyźni chcieli skręcić w lewo w al. Mickiewicza. Gdy pas zaczął się rozgałęziać na dwa (do skrętu w lewo), a sygnalizator wskazywał zielone światło, aktor swobodnie zajął lewy pas jezdni, natomiast 44-letni Sławomir G. prawy pas. Jednak kończąc manewr skrętu w al. Mickiewicza, Stuhr ostatecznie wjechał na zły pas, którym jechał już motocyklista. Miał trącić go w ramię i nie zatrzymał się, ruszył dalej środkowym pasem. Motocyklista zachował równowagę, nie spadł z motoru i zaczął gonić odjeżdżającego aktora. Próbował go zatrzymać. Za pierwszym razem się to nie udało, za drugim razem 44-latek zajechał drogę aktorowi, ale ten wtedy miał próbować go zepchnąć. Ostatecznie motocyklista skutecznie zablokował mu skręt w prawo i uniemożliwił dalszą jazdę. 44-latek zszedł z jednośladu i podszedł do kierowcy lexusa, który znów chciał odjechać" - napisano. Dodano, że gdy przyjechała policja, okazało się, że aktor miał ok. 0,7 promila w wydychanym powietrzu. W wydanym oświadczeniu zapewniał, że nie próbował uciec.
Dziennik napisał, że na decyzję prokuratury trzeba było tak długo czekać, ponieważ "śledczy czekali na opinię medyczną na temat obrażeń, jakich doznał motocyklista". Z cytowanej przez "Fakt" wypowiedzi rzecznika prasowego Prokuratury Okręgowej w Krakowie Janusza Hnatko "w momencie, gdy poznamy tę opinię, aktor będzie miał przedstawione zarzuty".